wtorek, 5 czerwca 2012

Nie, nie spoko.

Gdybym była bogobojna, zawołałabym "Wielki Boże!". Ponieważ jestem ateistką, pozostaje mi staroświeckie acz wulgarne "Kurwa mać!".
 
Na 4 dni przed Euro postanowiliśmy wybrać się ze znajomymi do teatru. Pech chciał, że to Teatr Dramatyczny w Pałacu Kultury i Nauki. Dokładnie w centrum tego snu wariata, jakim obecnie jest udająca, że kocha futbol Warszawa. Samo dotarcie do Pałacu okolonego Strefą Kibica wymaga wytrwałości i suchego prowiantu. Stojąc 100 metrów od PKiN zrozumiałam, co czuli Szwedzi pod Jasną Górą - to miejsce przypomina twierdzę nie do zdobycia. 
Ale po kolei.
 
Dotarłam do Warszawy od strony Okęcia. Już na pętli tramwajowej służby prezentują swoją gotowość do tej największej w dziejach imprezy sportowej - wdeptuję w kałużę wymiocin. Mielę w ustach inne ateistyczne zwroty i wsiadam do tramwaju. Tramwaje są fajne. Tramwaje nie stoją w korkach i nie wjeżdżają w dziury i koleiny. Oczywiście nie są "menel-free", ale i tak wygrywają z autobusami.
 
Dojeżdżam do Dworca Centralnego, schodzę do podziemi. Chociaż ściany i sufity są odnowione, podłoga niezmiennie się lepi, zaś smrodek panuje ten sam, który pamiętam z 1993 roku, kiedy z dziadkami wybrałam się w pierwszą w życiu wielką podróż z tego przybytku rozkoszy zapachowych i wizualnych. Przedzieram się przez korytarze i wychodzę na powierzchnię. 
Widzę ją od razu.
Jest wielka. 
I fioletowa. 
Osławiona w mediach Strefa Kibica. Przechodzę na drugą stronę Emilii Plater, żeby rozeznać się w sytuacji. Na własne nieszczęście obracam się o 180 stopni i widzę wielki baner zakrywający fasadę Centralnego. 
FEEL LIKE AT HOME
Jasna cholera. 22 lata edukacji językowej. Rok spędzony na Wyspach. Kilkuletnia korespondencja z rodowitymi (i wykształconymi) Brytyjczykami. 
Wszystko psu w dupę.
 
Zawsze mnie uczyli, że mówi się "feel like home", a tu jakiś nieznany mi z nazwiska spec marketingowy posyła całą tę wiedzę do kanału. To odkrycie mnie przygnębia. Czego jeszcze źle mnie nauczono? Nie daję się jednak smutkowi. Czasem trzeba wykazać się pokorą, w końcu człowiek uczy się przez całe życie, prawda?
 
Powracam wzrokiem do Strefy Kibica i czuję nagłą słabość. Nigdy nie przepadałam za Warszawą, ale po raz pierwszy czuję, że obecność tutaj jest ponad moje siły. Drżącą ręką sięgam po papierosa i orientuję się, że w paczce grzechoczą mi ostatnie 4 sztuki. 
"We're gonna need a bigger packet", parafrazując klasykę kina grozy. Do spektaklu pozostało dużo czasu, więc decyduję się na spacer do Marszałkowskiej. 
Drugi błąd.
Wielki błąd. 
WIELBŁĄD.
 
Ogrodzenie Strefy Kibica biegnie jakieś 40 cm od krawężnika, za którym rozciąga się trawnik. A właściwie ex-trawnik, bo ktokolwiek chce przebyć odległość między stacją metra a dworcem musi przejść po tym pasie zieleni. Przychodzi mi do głowy, że cała ta impreza ma szanse się zwrócić, gdyby tylko zagonić strażników miejskich do wlepiania mandatów za deptanie trawy w tym miejscu. Chcąc nie chcąc dołączam do tłumu rozdeptującego błotnistożółte wspomnienie po trawniku.
 
Dochodzę do Marszałkowskiej, która na okoliczność budowy II linii metra chwilowo zamieniła się w wielki deptak, przecięty wzdłuż na pół fioletowym płotem. Zza płotu dobiega biały szum emitowany przez potężne głośniki - najwyraźniej trwa próba montażowa. Odczuwam falę współczucia dla sympatycznej skądinąd załogi hotelu Polonia, który znajduje się dokładnie naprzeciwko. Wchodzę do sklepu, kupuję papierosy, wychodzę - znów na fioletowy płot. Zauważam na płocie napis: "Creating history together". Obok po polsku: "Razem tworzymy przyszłość". No dobra, aż taka tępa z angielskiego nie jestem, "history" nie oznacza "przyszłość". Ale skoro ktoś tak to zinterpretował, zaczynam rozumieć, dlaczego momentami nadal tkwimy jedną nogą w średniowieczu - komuś po prostu podręczniki historii pomyliły się z literaturą futurystyczną.
 
No dobrze, czas iść do teatru. 
Wszystko pięknie, ale... którędy? 
Wydawało mi się, że będzie jakieś przejście do głównego wejścia, ale to byłoby zbyt proste. Robię wielkie koło Marszałkowską i Świętokrzyską, z powrotem do Emilii Plater. Tam udaje mi się wreszcie znaleźć wejście do środka. Popadam w euforię, która sprawia, że prawie spóźniam się na spektakl. 

Spektakl doskonały, ale wrażenia towarzyszące niezapomniane. Już wiem, że nie powtórzę numeru z wycieczką do stolicy naszego pięknego kraju do połowy lipca. 

I jeszcze jedno powiem na koniec. 
To, że organizacja tego wszystkiego wygląda, jak wygląda, jest wkurzające. Ale na myśl, że tak właściwie to nic nie będziemy z tego mieli, bo większość dochodów wyląduje w Szwajcarii i na kontach sponsorów, człowiek może się już tylko wkurwić. Nadchodzące mecze zamierzam oglądać na telewizorze marki LG, pić piwo Lech i soki Hortex, a jeśli najdzie mnie na fast food, wybiorę się do Burger Kinga.
 
Nie będę sponsorować tego burdelu.