czwartek, 5 czerwca 2014

Nie krzyżujcie mnie!

Jestem obywatelką Rzeczpospolitej Polskiej. Z tego tytułu wynikają moje prawa i obowiązki, których ramy określone są w najważniejszym dokumencie – Konstytucji RP z 2.04.1997. W jej treści znajdujemy między innymi takie zapisy:

[Preambuła]
(…)my, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski (…)

Art. 25. Ust. 2
Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.

Art. 25 Ust. 3
Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego.

Art. 30.

Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.

Art. 31. Ust. 2
Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje.

Art. 53.
1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.
2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują.
3. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio.
4. Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.
5. Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.

Tyle w teorii.
Teraz nieco o praktyce.

Przez pewien czas mieszkałam w bliskim sąsiedztwie kościoła. W miesiącach wiosennych i letnich niedzielne msze puszczano przez głośniki zamontowane na zewnątrz budynku. Również te poranne nabożeństwa, zaczynające się o 7 rano. W związku z tym co niedzielę rano organista budził mnie pieśniami religijnymi. Poprosiłam księdza, aby jednak wcześnie rano odpuścić sobie te głośniki – wszak o tej porze nie ma jeszcze w kościele takich tłumów, by ludzie musieli uczestniczyć we mszy stojąc na zewnątrz. Nie nalegałam, by msza nie była odprawiana, nie domagałam się całkowitego wyłączenia sprzętu – prosiłam jedynie o poszanowanie mojego prawa do ciszy i wypoczynku w dzień wolny.
Prośba została zignorowana. Wciąż musiałam w niedzielny poranek słuchać obrzędów religii, której nie wyznaję.

Później wyszła na jaw sprawa pedofilii w kościele i abp Michalik stwierdził, że winę za taki stan rzeczy (przypomnę: gwałty na dzieciach, dokonywane przez dorosłych mężczyzn wykonujących zawód o wysokim zaufaniu publicznym) ponoszą feministki oraz rozwodzący się rodzice. Nie mogłam tego przemilczeć, nie godzę się na to, by winą za przestępstwa obarczać niewinnych. Napisałam więc felieton do lokalnej gazety, krytykujący wypowiedź abpa Michalika. Pierwotnie odmówiono mi publikacji, musiało dojść do ostrych słownych przepychanek, by tekst pojawił się w gazecie. Udało się, materiał poszedł. Do redakcji przyszedł list z komentarzem czytelnika. Autor przyjął założenia wobec mojej osoby, założenia mylne i krzywdzące, dodatkowo określił mnie mianem „demagoga”, ponieważ ponoć odmówiłam księdzu prawa do swobodnej wypowiedzi. Rozumiem, że swobodną wypowiedzią miało tu być zwalenie winy za pedofilski gwałt na rodziców i ubiegające się o swoje prawa kobiety.
List został opublikowany na łamach, a ja przygotowałam pisemną odpowiedź, wyjaśniającą mój punkt widzenia na wypowiedzi abpa Michalika i prostujący wspomniane założenia wobec mnie.
Mojej odpowiedzi nie opublikowano. 

Niedawno gruchnął temat Deklaracji Wiary, według której lekarz ma prawo odmówić mi leczenia, które jest niezgodne z jego wiarą. Interpretacja Deklaracji jest stosunkowo prosta: żadnej antykoncepcji, ale też żadnego leczenia niepłodności. A jeśli już spodziewam się dziecka, żadnego prowadzenia ciąży, o ile nie pokażę aktu zawarcia małżeństwa. Pytanie, czy akceptowany jest akt ślubu cywilnego, czy też wymagany jest ślub kościelny, pozostaje bez odpowiedzi.
Jako ateistka, nie mogę korzystać z dobrodziejstw współczesnej nauki, z którymi nie po drodze jest przedstawicielom religii akurat dominującej w moim kraju.

Teraz znów przyszedł list do redakcji. „Cholera, co znowu?”, pomyślałam.
List dotyczył tekstu o… rowerze. A konkretniej – były to moje spostrzeżenia na temat prób współistnienia na drodze kierowców, pieszych i rowerzystów. Autorka tekstu zrugała mnie za nieprzestrzeganie przykazań zapisanych w Starym Testamencie i nie siląc się na formy grzecznościowe nakazała mi poprawę. O co poszło? O użyty w tekście zwrot „Rany boskie!”. Wiem, że to może wydać się zabawne, wręcz kuriozalne, ale była to kropla, która przelała czarę goryczy, bo takich sytuacji było znacznie, znacznie więcej.

Nie urodziłam się ateistką. Jak zdecydowana większość, zostałam ochrzczona. Sakrament przyjęłam jako dziecko tak malutkie, że nie wiedziałam, co się dzieje, nie mówiąc już o jakiejkolwiek próbie sprzeciwu. Bezwłasnowolnie zostałam włączona do społeczności wyznaniowej. W dzieciństwie nie ciągnęło mnie do kościoła – cóż może być ciekawego w trwającym mniej więcej godzinę, pełnym rytuałów nabożeństwie, podczas którego tłum mętnie śpiewa smętne pieśni pod wodzą fałszującego organisty? Teraz siadamy, teraz wstajemy, teraz klękamy i nawet nie wolno nam się porozglądać, bo nie wypada. W rodzinie, tej samej, która mnie ochrzciła, nikt nie kwapił się, by objaśnić mi, czym jest ta „tajemnica wiary”, o której mówił ksiądz, nikt nie wyprowadził mnie z błędu, kiedy wyobraźnia poniosła mnie przy słowach o baranku bożym, który gładzi (nie od zgładzania, ale od gładzenia) grzechy świata. Miałam za to babcię, która karała mnie, jeśli nie zapamiętałam kazania. Szybko więc zaczęłam unikać kościoła, kłamać babci na ten temat, a w rezultacie – unikać jej.

W drugiej klasie podstawówki, jak wszystkie dzieciaki, przyjęłam komunię. Dzisiaj z uroczystości pamiętam tyle, że dostałam w prezencie Pegasusa i zegarek, a w czasie samej mszy kłuła mnie szpilka, którą przypięty miałam znaczek-oznaczenie dla fotografa, że moi rodzice zapłacili za zdjęcia, więc należy mi je robić.

W wieku mniej więcej 15-16 lat, na krótko przed bierzmowaniem, bardzo intensywnie szukałam w sobie wiary. Wielokrotnie czytałam Biblię, interpretowałam ją, starałam się zrozumieć. I tu nastąpił potężny zgrzyt – z jednej strony to, co czytałam, wydawało mi się mądre, prawdziwe i uniwersalne, z drugiej zaś widziałam ludzi, którzy jawnie deklarowali swoją religijność i życie według reguł Pisma Świętego, choć ich zachowania były pełne bigoterii i fałszu. Poszukiwanie wiary zmieniło się w wątpienie, postanowiłam porozmawiać o tym z księdzem. Oskarżył mnie o bluźnierstwo, całym sobą wyrażał taką niechęć i pogardę, że szybko stamtąd uciekłam. I uciekłam od wiary, decydując się szukać odpowiedzi w nauce i filozofii. Z biegiem czasu wypracowałam przekonanie, że podstawowym prawem, rządzącym ludzkim życiem, jest prawo ciągu przyczynowo-skutkowego – tam, gdzie gorliwie wierzący widzą boską interwencję, ja widzę cykl decyzji, które owocują określonym splotem wydarzeń.

Jeśli chodzi o moje podejście do osób wierzących, przez długi czas traktowałam je ze złośliwością, nawet lekką wyższością. Teraz widzę, że było to w znacznym stopniu podyktowane postawą drugiej strony – byłam atakowana jako ateistka, więc jako ateistka atakowałam wierzących. Agresja rodzi agresję – to prawda stara jak świat. Dopiero niedawno, z pomocą kilku bardzo mądrych ludzi, którzy pojawili się w moim otoczeniu, udało mi się przerwać ten zaklęty krąg i zaakceptować fakt, że inni mogą żyć wedle własnych przekonań i nic mi do tego.
Oczywiście, reaguję w sytuacjach takich, jak wspomniana Deklaracja Wiary czy sławetna ideologia gender, ale reaguję tylko dlatego, że ma to wpływ na społeczeństwo i – co za tym idzie – również na mnie. Dopóki jednak zachowujesz swoją wiarę dla siebie i nie wymagasz ode mnie postępowania według niej – rób, co chcesz.

Każdy, kto mnie spotkał, wie, że jestem osobą tolerancyjną, a jedyne, czego nie jestem w stanie zaakceptować, to bezmyślność. Nie zabijam, nie kradnę, nie obrażam, nie zdradzam, nie łamię żadnego ze starotestamentowych przykazań częściej, niż to leży w ludzkiej naturze. Wręcz przeciwnie, postrzegam siebie jako dobrego człowieka. Nie przejdę obojętnie obok kogoś, kto potrzebuje pomocy. Przez 18 lat aktywnie działałam na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Trzykrotnie, w 1997, 2001 i 2010 pomagałam powodzianom – wpłacając pieniądze, zbierając dary, pracując fizycznie przy umacnianiu wałów. Jestem honorowym dawcą krwi. Przeszłam szkolenia z pierwszej pomocy, by móc jej udzielać w razie potrzeby. Kiedy widzę bezdomnego na ulicy, wspieram go – finansowo bądź kupując mu posiłek. Kocham zwierzęta – wszystkie psy, jakie kiedykolwiek pojawiały się w moim domu, były przybłędami, przygarniętymi z dobroci serca (suczkę, która mieszka z nami teraz, przygarnęliśmy, kiedy była jeszcze ślepa. Musieliśmy wstawać w nocy i karmić ją z butelki ciepłym mlekiem, ale nikt nie narzekał – tak trzeba było). Do każdego człowieka podchodzę z szacunkiem, dopóki nie pokaże, że na ten szacunek nie zasługuje – mam bowiem swoją godność i będę jej bronić. 
Oczywiście, powyższy akapit pokazuje tylko część mojej osobowości – jak każdy śmiertelnik popełniam błędy, głupoty, wpadam w gniew, w pierwszym odruchu kieruję się uprzedzeniami. Nigdy jednak nikomu nie wyrządziłam świadomie krzywdy. Nie narzucam nikomu swoich poglądów. Jasne, chętnie o nich porozmawiam, wymienię opinie – jestem wielbicielką dobrej, stymulującej dyskusji – nigdy jednak nie wyjdę trzaskając drzwiami, gdy mój rozmówca nie przyzna mi racji.

Czym w takim razie zasłużyłam sobie na ostracyzm?

Zewsząd słyszę głosy, że osoby religijne są prześladowane, że nie pozwala im się na praktykowanie swojej wiary, przeszkadza w jej celebrowaniu. Jak ja to widzę? Ja widzę księdza budzącego mnie w wolny dzień swoimi obrzędami. Widzę lekarza, który rości sobie prawo do odmówienia mi pomocy. Widzę człowieka patrzącego na mnie z obrzydzeniem tylko dlatego, że nie uczestniczę we mszy. Słyszę obelgi lecące w moją stronę, kiedy odważę się głośno przyznać, że nie wierzę w zmartwychwstanie Jezusa. Nie mogę wykorzystać wolnego dnia, jaki przypada ustawowo z racji święta kościelnego, na koszenie trawy, by nie narazić się na oburzenie religijnego sąsiada, dla którego moje zachowanie jest karygodne.
Tak ja to widzę.

Nie będę nikogo tu nawracać. Nie zamierzam nikogo przekonywać, że wiara nie ma sensu – bo wiem, że ma. Wielu wiara jest potrzebna i nie ma w tym nic złego. Tak długo, jak nie cierpią z tego powodu inni.
Proszę – ja nie wyśmiewam waszej wiary we wniebowzięcie, więc wy nie wyśmiewajcie mojej w to niewiary. I uwierzcie proszę, że moja deklaracja ateizmu nie jest atakiem na waszą religijność. Nie dyskryminuję katolików za wyznawanie rzeczy, które ja wkładam między bajki (z naciskiem na JA – ja w nie nie wierzę, ale nikomu tego nie zabraniam). Nie obrażam nikogo za jego obecność na niedzielnej mszy. I proszę tylko o to samo – nie szydźcie ze mnie, nie obrażajcie, nie dyskryminujcie.

Nie urządzajmy sobie wzajemnie piekła.