czwartek, 21 grudnia 2017

List do polskiej inteligencji

Droga Inteligencjo!

Od dwóch lat porównujesz rządy Jarosława Kaczyńskiego do rządów Bieruta, Gomułki, Gierka. Od dwóch lat krzyczysz, że minister Błaszczak wprowadza stalinowskie metody walki z opozycją. Od dwóch lat stoisz na ulicy, wznosząc łańcuchy świateł, machając flagą Unii Europejskiej, skandując „KONSTYTUCJA”!

I o ile wszystko to rozumiem i popieram, nie mogę się oprzeć, żeby nie powiedzieć głośno:
To wszystko jest gówno warte.

Macie, Inteligenci, wrażenie, że rząd Was ignoruje? Słuszne to wrażenie – prezes i jego podwładni nie mają Was w sercu, ba – nawet nie leżycie im na wątrobie. Plasujecie się gdzieś między dzisiejszą kanapką z jajkiem i wczorajszą ogórkową, na ostatnim odcinku okrężnicy. Mówiąc prościej – wszyscy mają Was w dupie. Możecie sobie stać na ulicach, fotografować złych policjantów pałujących co aktywniejszych członków waszego zgromadzenia, ale nie zdziałacie absolutnie nic.

Dlaczego?

Bo te wszystkie protesty nie mają żadnego realnego znaczenia, żadnej wymiernej wartości. Nie przekładają się na gospodarkę, nie zmieniają nastrojów społecznych. Rządzący nic nie tracą, nawet wizerunkowo (a w oczach niektórych wręcz zyskują). Więc po co mieliby się Wami przejmować?
Opozycja i sprzyjające jej media bardzo chętnie doszukują się analogii pomiędzy dniem dzisiejszym a PRL. Wówczas również na ulicach skandowały tłumy, służby mundurowe pałowały.
Jest tylko kilka różnic i to wcale nie takich subtelnych.

Po pierwsze, tłumy, które wtedy skandowały, składały się z siły robotniczej. Jeśli robotnicy strajkowali, w miejscu stawał przemysł, który był głównym filarem gospodarki PRL. Nasze stocznie budowały statki dla całego bloku wschodniego. Cegielski w Poznaniu robił silniki do tychże statków, produkował też pociągi. Lublin z kolei był ośrodkiem produkcji lotniczej. Więc to nie pod nawoływaniem profesorów Geremka czy Mazowieckiego zaczęły uginać się władze, ale pod groźbą paraliżu kluczowych produkcji przez młotkowego Kowalskiego.

Po drugie, ówczesne protesty nie wynikały z naruszania swobód konstytucyjnych czy ręcznego sterowania władzą sądowniczą. Przyczyny buntu były znacznie bardziej prozaiczne – w Poznaniu zaczęło się od dodatkowego podatku, nałożonego na tzw. pracowników akordowych. W dużym skrócie – im więcej człowiek pracował, tym większy podatek musiał zapłacić. W Lublinie punktem zapalnym były nierówności płacowe i podwyżki cen żywności. W Gdańsku – również podwyżki cen.
Po trzecie, nie – aresztowanie Klementyny Suchanow za obrzucenie jajkami kolumny prezydenckiej nie jest „metodami stalinowskimi”. Znaj proporcje, mocium panie.

Pochylmy się na chwilę nad Gdańskiem, bo tu właśnie doszło do wydarzeń, które powinny stać się kanwą analizy obecnej sytuacji.

Marzec 1968 r. Po wydarzeniach 1956 r. władza poluzowała nieco śruby ruchom robotniczym, więc fabryki pracują jak dawniej. Za to przykręciła śrubki inteligencji – bardziej restrykcyjna cenzura, nasilający się antysemityzm, przejawiający się między innymi usuwaniem profesorów pochodzenia żydowskiego ze szkół. W końcu Dejmek wystawia w Warszawie swoje słynne „Dziady” i machina rusza. Środowiska studenckie z Warszawy, Gdańska, Poznania i jeszcze kilku innych miast krwawo ścierają się z milicją i ZOMO.
Jak reagują na to robotnicy z Gdańska?
Przyłączają się do pałowania studentów. Bo robotnikom jest dobrze – władza spełniła postulaty, jest co jeść, zarobki są dobre i jeszcze deputaty wpadają. Więc czego ci studenci drą ryje?
Mijają dwa lata. O studenckich strajkach już mało kto pamięta. Za to władza stoi pod murem. Jak mówi stare powiedzenie, z pustego i Salomon nie naleje. 14 lat wcześniej udało się uspokoić strajki, ale koszt zamknięcia robotnikom ust był ogromny. Trzeba podnieść ceny żywności. 13 grudnia 1970 ogłaszają podwyżki cen, a 14 grudnia Stocznia Gdańska staje. Strajkujący robotnicy szukają wsparcia w środowisku akademickim, ale prorektor Uniwersytetu Gdańskiego odcina się od rozmów, dochodzi do przepychanek, a studenci są obrażeni na robotników za pomaganie w pałowaniu ich dwa lata wcześniej. Gdańskie strajki rozlewają się trochę po Polsce – dołącza się Gdynia, Szczecin, na pół dnia nawet Warszawa czy Wrocław, ale to i tak ostatni dzień protestów, więc wieczorem wszyscy rozchodzą się do domów.

O co walczy Gdańsk w 1970 r.? O wzrost płacy minimalnej, o zredukowanie różnic płacowych między tzw. niebieskimi i białymi kołnierzykami, o zasiłek chorobowy. Nie ma tam żadnych postulatów dotyczących cenzury, antysemityzmu czy innych, które bolą inteligencję.
Z tego bardzo okrojonego obrazka można wyciągnąć kilka wniosków:
1.    Interesy inteligencji i sił robotniczych nigdy nie szły w parze.
2.   Jak przyszło co do czego, te grupy nie umiały się solidaryzować.
3. Kołem zamachowym najważniejszych protestów nigdy nie była sytuacja polityczna, dyplomatyczna czy prawna. Tylko gospodarcza – bo od tego zależało, czy naród będzie miał co do garnka włożyć.
4.   Owocem Poznania ’56 i Gdańska ’70 (a więc strajków robotniczych) są reformy gospodarcze. Owocem Marca ’68 jest „zmiana świadomości młodej inteligencji polskiej”.

Patrząc na ogół ruchów opozycyjnych w latach 1946-1989 można wysnuć uzasadnioną tezę, że wkład inteligencji w obalenie komunizmu był porównywalny do wkładu muchy siedzącej na końskiej dupie w oranie zagonu. 10 lat zabrało opozycyjnej inteligencji przyłączenie się do ruchów robotniczych i podpięcie swoich postulatów o przestrzeganiu swobód konstytucyjnych, uwolnieniu więźniów politycznych i powszechnym dostępie do informacji do postulatów robotników o wolnych sobotach i podwyżkach pensji. Gdyby nie Wałęsa, Walentynowicz i Krzywonos, Geremek, Mazowiecki i Kaczyńscy pewnie nadal siedzieliby w czyimś mieszkanku i przy herbacie debatowali o Klubie Krzywego Koła.

Za chwilę minie 30 lat od czasu, kiedy PZPR skapitulował i poszedł na współpracę z „Solidarnością”. U władzy siedzą ludzie, którzy upadkiem komunizmu łacno wycierają sobie gęby, jednocześnie dając przywileje ówczesnym prokuratorom, a bohaterów tamtych czasów – czy to robotnika Wałęsę, czy inteligenta Geremka – odżegnują od czci i wiary. Majdrują przy prawach wyborczych, nacjonalizują przedsiębiorstwa, zmieniają historię i cenzurują media – a jednak mają rekordowo wysokie poparcie. Warszawska inteligencja na przemian nie dowierza sondażom i rwie sobie włosy z głowy, jak to możliwe, że „Polacy są tak głupi”.

Otóż nie, inteligencjo. To nie Polacy są głupi, tylko ty. Nie wysnułaś żadnych wniosków, nie nauczyłaś się niczego.

Twoim największym grzechem, polska inteligencjo, jest arogancja. Nie czujesz potrzeby wczuwania się w sytuację człowieka z innej, stojącej w twoich oczach niżej, kasty społecznej. Ty nie mieszkasz na Podkarpaciu, nie śmierdzisz cebulą i nie słuchasz disco polo. Ty mieszkasz w wielkim mieście, pijesz kawę fair trade i chodzisz do teatru. Wolne chwile spędzasz z książką, bo telewizja nie ma ci nic do zaoferowania. To nie jest kwestia pogardy, absolutnie nie o to chodzi. Po prostu jesteś z innego świata i zdajesz się nie dostrzegać potrzeb ludzi w innej sytuacji życiowej. Dla ciebie, inteligencie stojący ze świeczką pod pałacem prezydenckim, dobrem najwyższej potrzeby jest wolność mediów i niezawisłość sądów. Dla człowieka uprawiającego na Lubelszczyźnie ziemię po ojcu i dziadku, dobrem najwyższej potrzeby jest swoboda upraw, którą zabrała mu Unia Europejska. Ciebie boli, że minister Szyszko pozwala strzelać do żubrów. Hodowcę świń pod Białowieżą cieszy, że minister Jurgiel znalazł mu klienta na wieprzowinę zarażoną ASF.

Zanim więc zaczniesz płakać nad tym, co nowa władza zabrała lub próbuje zabrać tobie, zastanów się, co dała innym. A dała wiele – mówię to z niechęcią, ale tak jest. Rodzinom wielodzietnym dała realne pieniądze, wypłacane co miesiąc jak w zegarku. Stolarniom dała doskonałej jakości drewno do produkcji drogich mebli. Ba, nawet ludziom, których ciągnie romantyczny mit wojny, ale którzy z różnych przyczyn nie dostali się do wojska, dała namiastkę w postaci WOT.
Tymczasem ty krzyczysz o abstraktach, które tym ludziom niewiele mówią. Konstytucja? Ot, dokument, który w najlepszym przypadku czytali ostatnio na WOS w szkole. Zawłaszczanie Trybunału Konstytucyjnego i PKW? Zastanów się głęboko – jaki REALNY wpływ mają takie posunięcia władzy na codzienne życie?

Czy dostrzegasz już, inteligencjo, co się stało i co nadal się dzieje?
PRL upadł nie dlatego, że ludziom brakowało wolności mediów i zgromadzeń. Upadł, bo ludziom brakowało chleba.

W 2017 r. Polska jest w zupełnie innej sytuacji gospodarczej i finansowej, zupełnie inaczej też przedstawiają się nasze zobowiązania wobec innych państw (czytaj: nie trzeba odbudowywać połowy kraju, nikt już nie wywozi całymi wagonami owoców naszej produkcji do ZSRR, a w 2009 r. udało się wreszcie spłacić do końca długi po Gierku). Dlatego też, o ile PiS nie narozrabia na tyle, że zostaną nałożone na nas sankcje ekonomiczne, doprowadzenie do sytuacji, w której ludziom zacznie brakować chleba, potrwa znacznie dłużej niż w dobie PRL.

Od ostatniego uścisku dłoni w Jałcie do Joanny Szczepkowskiej, ogłaszającej koniec komunizmu, upłynęły 44 lata.
Prawo i Sprawiedliwość rządzi od dwóch.  
Więc, wielkomiejska inteligencjo, masz dwie drogi:
a) Zaczniesz niemal pozytywistyczną pracę u podstaw, aby zrozumieć współczesne społeczeństwo w pełnym jego przekroju, a kiedy już zrozumiesz – możesz szukać narzędzi do zmiany.  
b) Będziesz nadal nosić świeczki pod pałacem i wygłaszać okrągłe zdania, krzycząc o stalinowskich metodach ilekroć policja założy komuś kajdanki za rzucanie jajkami w prezydenta, z rezultatami identycznymi z dotychczasowymi. 

Możesz też czekać, aż PiS wypstryka się z pieniędzy na spełnianie obietnic wyborczych i na nowego Wałęsę, który zostanie twarzą głodnych robotników. 

Ale na to bym przesadnie nie liczyła, bo zajmie to wiele lat, a i robotników już nie mamy zbyt wielu.