środa, 24 października 2012

Nawet Grycanki wiedzą, że czarne jest passé

Przepraszam za długą przerwę. Dzieje się u mnie dużo, co chwila coś się zmienia i w efekcie nawet jak mam czas pisać, to brakuje już na to energii. Największą obecnie zmianą w moim życiu jest rozpoczęta pogoń za wyższym wykształceniem – Wasza uniżona postanowiła zdobyć przednazwiskowe literki w dziedzinie dziennikarstwa. Oprócz tego mam na głowie nieustająco intensywny okres w pracy, co nieco działalności dodatkowych... Zresztą nie ma sensu się tłumaczyć, można ewentualnie obiecać poprawę.  Spróbuję zatem nadać moim wpisom jakąś regularność. Na początek spróbuję raz w tygodniu, dobrze? Halo? Ktoś tu jest? Wiem, wiem – nie ma co przepraszać, bo i nie ma kogo przepraszać. Organ nieużywany zanika, blog nieczytany znika – z pamięci i uwagi czytelników. Ale jeśli jesteście tu jeszcze – jeszcze raz przepraszam, że kazałam czekać. Ba, jeśli tu jeszcze jesteście, kocham Was. Każdy dostanie ode mnie pysznego lizaka w nagrodę za cierpliwość. Powiem tylko jeszcze, że w międzyczasie nie próżnowałam i nazbierało się tematów, źródełko tematów płynie wartko. W najbliższym czasie na tapecie będzie poziom czytelnictwa i szeroko pojętej edukacji, pojawi się nutka patriotyczna, słów kilka o przygodach Karli w Warszawie, co nieco o akcjach charytatywnych i stanowczo za dużo (od tego zaczniemy) antyklerykalizmu.
Co ważniejsze, będzie całe mnóstwo malkontenctwa (dostałam zarzuty o uprawianie malkontenctwa po wpisie o wyprawie do Dramatycznego. Jak się później okazało – oskarżała mnie osoba, która od lat nie porusza się komunikacją miejską i poza spacerem po okolicach Strefy Kibica w czasie trwania imprezy nie miała styczności ze śmiertelnikami, dla których poza zabawą ludzi na ulicach musieli się liczyć z utrudnieniami ze strony organizacji – udław się, Z.).
 
Dzisiaj będzie antyklerykalnie, więc Drogi Czytelniku – jeśli chadzasz do kościoła i tematy wiary i obecności religii w naszym państwie są bliskie Twojemu sercu – to jest moment, w którym powinieneś kliknąć na ten krzyżyk w prawym górnym rogu strony i zająć się innymi sprawami.
 
W drodze do pracy słuchałam komercyjnego radia. Gościem ich porannego wywiadu był przedstawiciel kościoła katolickiego, którego nazwiska nie zapamiętałam. Jak przystało na rozmowę w komercyjnym radiu działającym na terenie świeckiego państwa w XXI wieku, wywiad dotyczył in vitro. Tu zarechotałam po raz pierwszy. Oto człowiek, który swoje dorosłe życie spędza w czarnej sukience z mnóstwem guzików i który – przynajmniej w teorii – nie widział na oczy roznegliżowanej kobiety – będzie nam tłumaczył, dlaczego sztuczne poczęcie jest fuj. Jak można się było spodziewać, ksiądz już w pierwszej minucie rozmowy dotarł do promowania naprotechnologii.
Dla nieobytych z terminem, naprotechnologia to potocznie kalendarzyk małżeński lub, które to określenie wydaje mi się bardziej trafne, katolska ruletka. Ksiądz stwierdził ogromną skuteczność metody. Poproszę o dowody, proszę księdza, bo z tego, co udało mi się naprędce znaleźć w sieci (Wikipedia), środowiska naukowe unika rekomendacji naprotechnologii z braku potwierdzonych dowodów działania. Ba, nawet autokorekta w edytorze tekstu, w którym właśnie piszę, podkreśla termin „naprotechnologia” na czerwono.
Słuchamy dalej.
 
Przebrnąwszy przez tradycyjną linię obrony (jedno poczęcie in vitro to setki aborcji – spuśćmy tu litościwie zasłonę milczenia) ten boży wysłannik błyskawicznie przeskoczył do tematu aborcji i stwierdził, że „każda istota ludzka ma prawo do życia”. Natychmiast przypomniał mi się artykuł czytany kilka miesięcy temu w pewnym tygodniku, który opisywał historię śmiertelnie chorego chłopca z wierzącej rodziny, który nie został dopuszczony do sakramentu komunii, ponieważ z racji częstych wizyt w szpitalu nie mógł uczestniczyć we wszystkich spotkaniach przygotowawczych i nie nauczył się jakiejś tam modlitwy. Była tam też wzmianka o księdzu, który odmówił dziecku z zespołem Downa udziału w komunii, ponieważ „takie dziecko to nie człowiek, tylko zwierzę”.
Czy mogliby panowie ustalić jakąś spójną wersję?
 
Szkoda mi czasu i energii na przytaczanie jako kontrargumentów takich truizmów jak zagrożenie zdrowia i życia matki czy nastoletnie ofiary gwałtów (swoją drogą, słyszeliście o tym republikańskim cymbale z USA, który stwierdził, że kobieta ma naturalne mechanizmy, które chronią ją przed zajściem w ciążę w przypadku gwałtu?).
Następnie ksiądz wytoczył argument tak potężny, że na ułamek sekundy zaniemówiłam.
„Pamiętajmy, że bez osób niepełnosprawnych nie byłoby na przykład Festiwalu Zaczarowanej Piosenki”.
Reszty rozmowy nie usłyszałam, bo dostałam ataku tak histerycznego śmiechu, że tylko młodemu wiekowi i dobrej kondycji zawdzięczam, że się nie udusiłam.

„Leczenie, rehabilitacja i terapia zajęciowa naszego dziecka kosztuje nas 10 000 złotych miesięcznie, musiałam zrezygnować z pracy, bo nie stać nas na pielęgniarkę, a dziecko potrzebuje całodobowej opieki. Dziewięć z dwunastu miesięcy w roku spędzamy w szpitalu, lekarze dają dziecku maksymalnie pięć lat życia, ale to nic, bo ładnie śpiewa i może wystąpić w telewizji”.
 
Dodatek na niepełnosprawne dziecko nie przekracza 600 zł (w różnych źródłach znalazłam różne informacje). A przecież nie chodzi tu tylko o pieniądze. Mamy XXI wiek, technologia jest na tyle zaawansowana, że pozwala nam na kompleksowa badania prenatalne. Jesteśmy w stanie wykryć uszkodzenia płodu. Co ma zrobić matka, która w piątym miesiącu ciąży słyszy od lekarza, iż dziecko jest tak ciężko upośledzone, że w najbardziej optymistycznym scenariuszu przeżyje kilka godzin od chwili porodu?
 
Mam pomysł. Zróbmy test kompetencyjny. Dajmy każdemu księdzu, który czuje się
na siłach wypowiadać na temat rodzicielstwa, dziecko – mamy w tym kraju całkiem sporo zapasowych dzieci, których nikt nie potrzebuje, wystarczy zerknąć na pierwsze lepsze wysypisko istnień ludzkich, często zresztą prowadzone przez zakonnice. Bierzemy zatem dzieciaka z domu dziecka, dajemy księdzu i każemy mu utrzymać i wykształcić to dziecko za średnią krajową. Zobaczymy, czy zaczną zmieniać zdanie.
Z drugiej strony, spory odsetek księży i tak już utrzymuje dzieci, tylko nie do końca oficjalnie...
 
Albo nie. Mam jeszcze lepszy pomysł.
Niech ta cholerna czarna mafia zajmie się swoimi barankami i przestanie się wpi****lać w sprawy, które ich nie dotyczą.