wtorek, 23 lipca 2019

Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym...

Czy wiecie, dlaczego niektóre odłamy i sekty religijne wymagają od swoich członków chodzenia od domu do domu i głoszenia dogmatów swojego wyznania? 
Czytałam ostatnio ciekawy materiał na ten temat. 
Chyba większość z nas, jeśli nie wszyscy, miała styczność ze Świadkami Jehowy. Słyszałam już wiele opowieści o tym, jak są traktowani - ktoś ich wyśmiał, ktoś im zatrzasnął drzwi przed nosem, ktoś ich zwyzywał. 
I o to właśnie chodzi. Celem nie jest pozyskanie nowych członków, ale wywołanie w tych już należących do religijnego "plemienia" poczucia, że świat ich nienawidzi. Po co? Po to, by wzmocnić ich więzi z "plemieniem". Po dniu bycia opluwanym taki wyznawca wraca na łono swojej kongregacji, gdzie traktuje się go jak bohatera, który stawił czoła złemu światu. Wraca do grupy, która go wspiera. W której jest bezpieczny. 
To socjotechnika stara jak świat - i zabójczo skuteczna. Bazuje na etnocentrycznym rozumieniu świata: "my" jesteśmy dobrzy, "oni" są źli. Im bardziej człowiek utwierdza się w przekonaniu, że jego "plemię" otaczają wrogowie, tym mniej jest skłonny kwestionować reguły rządzące jego kongregacją. 
Krótko mówiąc - nie chodzi o szukanie nowych wyznawców, tylko o mentalny odpowiednik przykuwania do kaloryfera tych już pozyskanych. 

Przykłady różnych sposobów wykorzystania tej socjotechniki można dostrzec w praktycznie każdej religii. Katolicy wysyłają misjonarzy, którzy w najdalszych zakątkach świata głoszą słowo boże i roznoszą ospę. Muzułmanie wysyłają dzieci do zachodnich szkół, gdzie (coraz rzadziej, ale wciąż) są inne w każdym możliwym aspekcie, od wyznania, przez kulturę, po kolor skóry. Spotkałam się też z tezą, że liczne ataki terrorystyczne wcale nie mają na celu likwidowania niewiernych, ale właśnie podsycanie niechęci do islamu. Świadkowie Jehowy czy scjentolodzy krążą po domach albo wystają na ulicach ze stojakami pełnymi ulotek. 

Jak doskonale widać w Polsce, tę socjotechnikę podłapują także politycy. Szczególnie politycy PiS. Jarosław Kaczyński pod tym względem jest geniuszem. 13 lat temu powiedział "My stoimy tam, gdzie staliśmy, oni stoją tam, gdzie stało ZOMO", wyznaczając linię podziału. 9 lat temu zaczął budować narrację o zamachu smoleńskim, tworząc mit męczeński i wskazując wrogów swojego "plemienia". Miesięcznice smoleńskie służyły właśnie temu sekciarskiemu narażeniu wiernych na nienawiść złego świata zewnętrznego. Spójrzcie - mówił - oni są pełni nienawiści! Nie pozwalają nam czcić naszych zmarłych, a to przecież świętość nad świętości! Narrację o zamachu zresztą zręcznie podtrzymuje za pomocą podkomisji smoleńskiej. Podkomisja nie ma na celu wyjaśnienia absolutnie niczego. Ma na celu podtrzymywanie płomyka w tych najbardziej zatwardziałych wyznawcach zamachu.
Na micie męczeńskim zbudował mit mesjański, wskazując, że tylko on może uratować kraj od morderców. 5 lat temu zaczął budować swój wizerunek obrońcy narodu, rozdmuchując do kosmicznych proporcji sprawę przyjęcia syryjskich uchodźców i stawiając twardy opór własnym tezom: Europa chce, by zalała nas fala islamistów, a ja na to nie pozwolę! Jednocześnie tworzył obraz siebie jako czułego ojca-opiekuna, który hojną ręką rozdaje pieniądze potrzebującym. 
"My" jesteśmy dobrzy, dajemy kasę i chronimy przed saraceńskim najeźdźcą, "oni" chcą oddać nasze kobiety śniadym gwałcicielom. 

Bazująca na etnocentryzmie socjotechnika musi być prowadzona bardzo czujnie. Trzeba nadążać za zmieniającym się światem, za panującymi w społeczeństwie nastrojami. I tu znów Kaczyński nie zawodzi. Zbliżają się kolejne wybory. Trzeba znów budować narrację "nas" i "ich". Trzeba znaleźć nowego wroga. Kogo by tu teraz? Politycznego wroga ciężko wskazać, bo Tusk nie kwapi się wracać do kraju, a jego spadkobierca Schetyna jest nijaki jak margaryna na kanapce. Mit złego uchodźcy już się przejadł, zresztą saraceński najeźdźca nad Wisłę nie dotarł, nie da się nim znów straszyć. Kolorowych w kraju jak na lekarstwo, innowiercy się nie wychylają... I tak krok po kroku wyłoniony został nowy wróg publiczny - środowiska LGBT+. 
Dzisiaj już ciężko wskazać, od czego się zaczęło. Na pewno znaczną rolę odegrała próba wdrożenia edukacji seksualnej do szkół. "Plemię" PiS pochwyciło tę nitkę i zaczęło prząść teorie tak gęsto przetykane kłamstwami, przeinaczeniami i półprawdami, że ostatecznie nikt już nie wiedział, o co chodzi. I kiedy już narodził się zupełny chaos, "plemię" skonstruowało jedną prostą i zwięzłą tezę, która zaświeciła w narracji jak latarnia morska: GEJE CHCĄ UCZYĆ NASZE DZIECI MASTURBACJI. Potem narracja była oczywiście wzbogacana - podobno WHO każe uczyć przedszkolaki zoofilii, dzieci powinny przechodzić inicjację seksualną we wczesnej podstawówce... To wszystko było już tylko dodatkiem, stosowanym wedle uznania. Główna teza została sformułowana, nowy wróg wskazany. Furda, że edukacja seksualna rekomendowana przez WHO nie ma właściwie nic wspólnego ze środowiskami LGBT+ - poza tym, że powinna objaśniać istnienie orientacji nieheteronormatywnych. Fakty w religii nie mają najmniejszego znaczenia. 
Od tamtej pory każda parada równości jest nagłaśniana i brana pod lupę. Każdy pretekst jest dobry, by podkreślić wrogość wroga. 

Fakt, od czasu do czasu sprawy wymykają się spod kontroli. Po wygranej PiS dzięki narracji antyuchodźczej zdarzały się takie incydenty, jak pobicie polskiego profesora za to, że rozmawiał z kolegą po niemiecku czy pobicie Włocha za to, że wyglądał na "ciapatego". Teraz dzięki narracji antygejowskiej zdarzył się Białystok. Ale przecież skoro jest wojna, to ofiary muszą być. Wystarczy zręcznie milczeć w określonych momentach. A kiedy już nie da się milczeć, wystawić na strzał mało znaczącego pionka, który coś tam chlapnie, zrobi szum w mediach, wierchuszka odetnie się od jego słów i już wszystko będzie w porządku. 

Gdybym miała wskazać, czemu mają służyć obecne ataki rządzących na środowiska LGBT+, szukałabym wyjaśnienia właśnie w etnocentryzmie. Żaden gej wszak nie zmieni swojej orientacji i żaden jego przyjaciel nie zapała nagle nienawiścią doń. Nikt zorientowany w faktycznych zaleceniach WHO nie odrzuci nagle swojej wiedzy, bo dołączyć do plemiennego chóru. 

Jarosławowi Kaczyńskiemu nie zależy na nowych wyznawcach. On tylko chce głębiej wbić szpony w tych, których już zrekrutował.
"A Clockwork Orange", S. Kubrick. Warner Bros. 1971