poniedziałek, 11 marca 2013

Habemus wiosnam

[Na początku chciałam tylko powiedzieć, że jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się, że muszę odwołać własne słowa. Z radością proszę o uznanie poprzedniego wpisu za niebyły - kto śledzi jako tako media wie, że gramy dalej.]

Kochani, wiosna!
Przyszła, potknęła się o pryzmę śniegu i leży pod zaspą, ale lada chwila wstanie, otrzepie się, wyciągnie z kieszeni kilka albo kilkanaście stopni Celsjusza, zdmuchnie śnieg, rozpędzi chmury i da nam więcej powodów do uśmiechu.
 
Dwa dni wiosny w ubiegłym tygodniu dały mi potężnego kopa energii, gburowatość poszła w kąt. Nawet chętniej (i bez pomocy budzika!) wstaję o szóstej rano, a to sukces, który przez blisko 30 lat mojego życia był poza moim zasięgiem - zawsze uważałam, że - parafrazując Joannę Chmielewską - szósta rano to godzina zbyt późna do udoju krów, a zbyt wczesna do udoju Karli.
 
Taki stan rzeczy to zasługa nie tylko nadchodzącej wiosny. Myślę, że taką poprawę nastroju zawdzięczam też wyleczeniu się z nałogu. Nie, nie rzuciłam palenia, dalej kurzę jak smok i śmierdzę jak popielniczka. Pozbyłam się innego nałogu, w mojej opinii bardziej szkodliwego.
Rzuciłam media.
 
Zdaję sobie sprawę, że brzmi to co najmniej dziwnie w ustach zapalonej studentki dziennikarstwa, ale taka jest prawda.
 
Od jakiegoś czasu byłam uzalezniona od bieżących informacji. Zaczynałam dzień od porannego serwisu w telewizji, w ciągu dnia robiłam dwa-trzy przeglądy stron www, później wieczorna porcja informacji telewizyjnych, przed snem jeszcze szybki przegląd, czy nie wydarzyło się coś wiekopomnego. Jakby tego było mało, wszystkie ważne wydarzenia, już w formie lekko przetrawionej, przyswajałam z kilku tygodników. W trosce o pełen obraz sytuacji, starałam się też obejrzeć każdą informację z każdej strony, więc kiedy coś przykuło moją uwagę, szperałam w mediach prawych i lewych, a na dokładkę zaglądałam do serwisów zagranicznych - na wszelki wypadek.
 
Ponieważ jedną z maksym dziennikarzy jest "Dobry news to zły news", w serwisach przeważają złe wiadomości, a to ma wpływ na samopoczucie odbiorcy, zrzędziłam na cały świat. Moja zgryźliwość w końcu napotkała opór mojej dobrej koleżanki K.
 
Tu warto przybliżyć osobę K.
K., zwana z nieznanych przyczyn Piklem, nie widzi problemu. Nigdzie i w niczym. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zastać jej w złym humorze - wszystko wokół niej jest albo fajne, albo niegodne uwagi. Czasem tylko traci cierpliwość do malkontentów. Czyli w tym przypadku do mnie.
 
To już drugi raz K. przywołuje mnie do porządku. Za pierwszym razem miała dość mojego wiecznego narzekania na nadwagę i związaną z nią ociężałość, więc postanowiła wziąć mnie w obroty - dosłownie i w przenośni. K. jest od kilku lat weganką i twierdzi, że właśnie to zaraziło ją pozytywnym spojrzeniem na życie, wszechświat i całą resztę. Kazała mi zrobić to samo. Oczywiście na takie dictum usłyszała, że w takim razie sama powinna rozpatrzyć powrót do mięsożerstwa, bo jeszcze jedna taka sugestia i każę jej ugryźć się w dupę. Argument nie zdał się na wiele, bo K. po prostu złożyła się wpół, wsadziła głowę między nogi i ugryzła się w dupę na moich oczach - oprócz weganizmu zaczęła bowiem praktykować jogę. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak poddać się jej tyranii - od września jadłam mięso raptem kilka razy, więcej się ruszam. Efekty widać, czuję się dobrze, moja doba jest bardziej wypełniona, głowa pracuje wydajniej.
 
Niestety, dobry humor, który nie opuszczał mnie w pierwszych tygodniach wegetariańskiej diety, powoli wygasł, co nie umknęło uwadze Pikla. W ramach interwencji zostałam posadzona w pełniącym rolę kozetki fotelu i zdiagnozowana. Teraz do zakazu jedzenia mięsa doszedł zakaz śledzenia informacji. Nauczona wcześniejszym doświadczeniem, przyjęłam restrykcje z pełnym zaufaniem do mojej życiowej tyranki i już widzę, że znów miała rację.
 
Ile można słuchać, że na świecie źle się dzieje, że kryzys, że partie się rozpadają, że wojna w Syrii, że papieża nie ma, że Smoleńsk, że mamamadzi? Jakby tego było mało, kiedy zaczyna brakować świeżych newsów, zaczyna się gdybanie. I nagle tematem dnia staje się kolor butów Benedykta XVI, rozważanie, czy w przypadku rozpadu partii A poseł B przejdzie do partii C czy też D, a może zamiast tego obejmie bezpartyjną funkcję E.
 
To nie jest przygana ukierunkowana na media - takie ich zadanie, na tym zarabiają. Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy wstajecie rano, zaparzacie sobie kubek kawy, włączacie telewizor i słyszycie następujące słowa: "Szanowni Państwo, w ostatnim czasie nie wydarzyło się nic godnego uwagi. W związku z tym zaprezentujemy prognozę pogody i przejdziemy do bloku reklamowego". Już widzę rekordy oglądalności i strumień pieniędzy wpadający do kieszeni wydawcy.
 
To, co mogę zmienić, to własne przyzwyczajenia, dlatego ograniczyłam ten potok informacji - kwadrans porannej telewizji i lektura dwóch tygodników, sporadycznie wieczorny serwis informacyjny. Dzięki temu ominęła mnie już burza, która ponoć przetoczyła się wokół prezesa trzymającego tablet, nie wiem, co się dzieje z Katarzyną W., a w kwestii Watykanu wiem tyle, że konklawe ma się zacząć jutro.
 
I nagle okazało się, że moja doba jest jeszcze bardziej wypełniona, bo nie tracę czasu na wertowanie stron informacyjnych. Nie obgryzam już paznokci z frustracji spowodowanej słowami Wałęsy, czynami Palikota i wnioskami Pawłowicz. Nie mam już ochoty wysadzić Wiejskiej w powietrze ze złości, że zajmują się pierdołami, zamiast pochylić się nad naprawdę ważnymi sprawami.
 
A kiedy w wolnej chwili zaglądam do Internetu, zamiast czytać komentarze do spraw bieżących, oglądam filmy z kotkami i pieskami, co wywołuje u mnie kompletnie beztroski uśmiech. Czego Wam i sobie życzę.
 
Piklu, składam Ci hołd należny wielkim, bo znów masz rację. Ucz mnie, o Mistrzyni, Twoja mądrość nie ma równych w tym szalonym świecie.
 
A Wam wszystkim gorąco polecam ograniczanie rzeczywistości do niezbędnego minimum.
Przedawkowanie rzeczywistości szkodzi na głowę, serce i wątrobę.
 

1 komentarz:

  1. Poszłam jeszcze dalej i 5 lat temu przeprowadzając się z jednego mieszkania do drugiego "zapomniałam" podłączyć telewizję. I jakby zdrowsza jestem :)

    E.

    OdpowiedzUsuń