niedziela, 3 marca 2013

Łobi jabi

Przejrzałam swoje ostatnie wpisy i zauważyłam, że blog ocieka sarkaniem, narzekaniem, wytykaniem tego, co złe i niesmaczne. Chciałam to zmienić, postanowiłam napisać coś pozytywnego, coś, co wywoła uśmiech na twarzy. Układałam w głowie coś na temat nadchodzącej wiosny i tego, co na wiosnę można zrobić. Zbieranie pozytywnych słów skończyło się w sobotę o godzinie 21.30, kiedy na Facebooku pojawiło się oświadczenie Jurka i Dzidzi Owsiaków. To, co przeczytałam, wyssało ze mnie wszystkie dobre słowa.
 
Od 1997 jestem Wolontariuszką Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pamiętam doskonale swój pierwszy Finał - razem z przyjaciółmi, w harcerskich mundurkach, spędziliśmy większość tego dnia w Złotokłosie. To maleńka miejscowość z maleńkim kościołem, który 16 lat temu był tam jedynym punktem zbornym. Poza okolicami kościółka na ulicach nie było poza nami żywej duszy - przywiozłam stamtąd w puszce jakieś 360 złotych z groszami. Niewielka kwota, nawet na tamte czasy, nawet dla dwunastoletniego szczyla, ale nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Bo właśnie wtedy, 12 stycznia 1997, dostałam najbardziej wyjątkową lekcję w życiu. Dowiedziałam się, co to naprawdę znaczy dobroczynność, jaki ładunek niesie ze sobą pomaganie innym. Charytatywny bakcyl zagnieździł się we mnie na tyle głęboko, że później potrafiłam pójść na wagary tylko po to, żeby pojechać do Fundacji, mieszczącej się wówczas jeszcze na Madalińskiego, i składać puszki albo laminować identyfikatory Wolontariuszy. Zawsze wiązała się z tym dobra zabawa, ponieważ Fundacja była pełna podobnych ludzi, pełnych entuzjazmu, którzy w ciężką pracę wszczepiali pierwiastek dobrej zabawy. Myślę, że klimat, jaki panował na Madalińskiego, dobrze oddaje takie wspomnienie:
 
W jednym pomieszczeniu siedzi osiem osób - dwóch gości w skórach, z włosami do pasa, czworo harcerzy w mundurkach, jeden chłopak w bluzie z kapturem, jeden ubrany od stóp do głów w wojskowe moro i jedna hipiska. Ktoś laminuje identyfikatory, ktoś liczy arkusze z serduszkami, ktoś składa puszki, ktoś sortuje korespondencję. Panuje zgodne milczenie, a ciszę zagłusza tylko głos z radia, a konkretnie - Radia Maryja. Nie pamiętam już, kto i dlaczego zmienił stację na koronkę do miłosierdzia, nie pamiętam też, ile czasu słuchaliśmy tych modłów, ale podobne obrazki były tam na porządku dziennym.
 
Lata płyną, dawno już nie biegam z puszką po ulicy, ale to nie znaczy, że rozstałam się z Orkiestrą. Wręcz przeciwnie, teraz mam zaszczyt prowadzić sztab w Piasecznie. Ramię w ramię ze mną stoją ludzie, którzy w 1997 byli ze mną w Złotokłosie, którzy też spędzali wagary na Madalińskiego. Z puszką wychodzą za to ludzie, którzy skorzystali z tych 360 złotych z groszami, zebranych pod tamtym kościołem. Mamy wśród Wolontariuszy dzieciaki, które mają w swoich książeczkach zdrowia wbite certyfikaty potwierdzające przeprowadzenie badań przesiewowych na sprzęcie kupionym przez Fundację. Jak perpetuum mobile, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy uratowała pokolenie dzieciaków, które teraz ratują kolejne. 
To jest ta jasna strona księżyca.
 
Z drugiej strony są niekończące się inwektywy, które słyszałam pod adresem swoim, Wielkiej Orkiestry i osoby Jurka Owsiaka. Wielokrotne opluwanie jest nieodzowną częścią pracy każdego Wolontariusza, na każdym szczeblu akcji. Dochodzi do niebezpiecznych sytuacji, jak wtedy, gdy jeden z lokalnych proboszczów poszczuł naszych Wolontariuszy psem. Zdarzył się nawet akt przemocy fizycznej, kiedy starsza kobieta uderzyła mnie torebką w głowę. Nauczyliśmy się ignorować takie sytuacje. Staramy się działać zgodnie z zasadą "psy szczekają, karawana idzie dalej" - mimo takich zachowań rokrocznie zbieramy wszak ogromną kwotę i widzimy, jak zgromadzone pieniądze przybierają kształt nowoczesnych sprzętów wchodzących w skład wyposażenia oddziałów dziecięcych na terenie całego kraju. Nauczył nas tego Jerzy Owsiak, który tak samo ignoruje znaczną część nagonki prowadzonej w mediach przez niektórych ludzi, roszczących sobie prawo do miana autorytetu.
 
Teraz spadł na nas cios z innej strony. Cios o tyle bolesny, że pochodzący od tych, którym pomagamy - od lekarzy i ratowników. Mówię oczywiście o przypadku dwuipółletniej Dominiki, której nie udzielono pomocy. Nie wiem, jakie motywy kierowały ludźmi zaangażowanymi w ten przypadek, ale lenistwo, niekompetencja i bezmyślność przebijają się na pierwszy plan. Tu nie pomogą żadne pieniądze, choćbyśmy zbierali grube miliardy.
Jak tak można?
 
Po co marnować długie lata na edukację w szkołach medycznych, skoro przysięga Hipokratesa tak szybko ucieka z pamięci? Czy nie lepiej było skończyć w trzy lata jakąś szkołę menedżerską i trzepać kasę w korporacji? Tam przynajmniej można być bezdusznym i jeszcze czerpać z tego zyski, nie mając na sumieniu ludzkiego życia. 
O, przepraszam, rozpędziłam się. Najpierw trzeba mieć sumienie.
 
Czym się Państwo zasłonią? Brakami w kadrach? Błędami w systemie? Jeśli są tu jakieś luki i błędy, to w Państwa myśleniu i odczuwaniu. Dodali Państwo do czary goryczy tę kroplę, która już się przelała. Doprowadzili Państwo do tego, że istnienie największej organizacji wspierającej medycynę dziecięcą w kraju stanęło pod znakiem zapytania.
 
Rozumiem Jerzego i Dzidzię. Nawet najbardziej wytrwały Don Kichot uderzy w końcu głową w mur o jeden raz za dużo. Można przetrwać wszystko tak długo, jak długo widzi się sens i cel własnych działań. Kiedy te starania zostają zniweczone w tak perfidny sposób, pozostaje się poddać. Zwłaszcza, kiedy nie widać perspektywy zmiany.
 
Rozumiem ich, ale nie godzę się z ich decyzją i mam szczerą nadzieję, że jednak zmienią zdanie. 
Jerzy, Dzidziu, zostańcie z nami. Grajmy dalej. Pamiętajcie, że na jedną Dominikę przypada też jeden Kajetan, który urodził się w dobrych warunkach, otoczony sprzętem oklejonym naszymi serduchami. Na jedną z bliźniaczek Bartłomieja Bonka przypada jedna Martusia, która dzięki szybkiej diagnozie dzisiaj słyszy. Pamiętajcie o dzieciakach, które ratują życie swoim kolegom, rodzicom i dziadkom, umiejętnie wzywając pomocy, a czasem udzielając jej samodzielnie.
 
Jurku, jesteś Don Kichotem, który pokonał tysiące wiatraków. Odchodząc teraz i w takich okolicznościach zostawisz po sobie setki tysięcy sierot, które wierzą w Ciebie i w sprawy, o które walczysz. 
 
Mówią, że istnieją dwie rzeczy nieskończone - wszechświat i ludzka głupota. 
Wierzę, że istnieją trzy rzeczy nieskończone - wszechświat, ludzka głupota i dobroć Jurka i Dzidzi Owsiak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz