Droga Inteligencjo!
Od dwóch lat porównujesz rządy
Jarosława Kaczyńskiego do rządów Bieruta, Gomułki, Gierka. Od dwóch lat
krzyczysz, że minister Błaszczak wprowadza stalinowskie metody walki z
opozycją. Od dwóch lat stoisz na ulicy, wznosząc łańcuchy świateł, machając
flagą Unii Europejskiej, skandując „KONSTYTUCJA”!
I o ile wszystko to rozumiem i popieram,
nie mogę się oprzeć, żeby nie powiedzieć głośno:
To wszystko jest gówno warte.
Macie, Inteligenci, wrażenie, że
rząd Was ignoruje? Słuszne to wrażenie – prezes i jego podwładni nie mają Was w
sercu, ba – nawet nie leżycie im na wątrobie. Plasujecie się gdzieś między
dzisiejszą kanapką z jajkiem i wczorajszą ogórkową, na ostatnim odcinku
okrężnicy. Mówiąc prościej – wszyscy mają Was w dupie. Możecie sobie stać na
ulicach, fotografować złych policjantów pałujących co aktywniejszych członków
waszego zgromadzenia, ale nie zdziałacie absolutnie nic.
Dlaczego?
Bo te wszystkie protesty nie mają
żadnego realnego znaczenia, żadnej wymiernej wartości. Nie przekładają się na
gospodarkę, nie zmieniają nastrojów społecznych. Rządzący nic nie tracą, nawet
wizerunkowo (a w oczach niektórych wręcz zyskują). Więc po co mieliby się Wami
przejmować?
Opozycja i sprzyjające jej media
bardzo chętnie doszukują się analogii pomiędzy dniem dzisiejszym a PRL. Wówczas
również na ulicach skandowały tłumy, służby mundurowe pałowały.
Jest tylko kilka różnic i to
wcale nie takich subtelnych.
Po pierwsze, tłumy, które wtedy
skandowały, składały się z siły robotniczej. Jeśli robotnicy strajkowali, w
miejscu stawał przemysł, który był głównym filarem gospodarki PRL. Nasze
stocznie budowały statki dla całego bloku wschodniego. Cegielski w Poznaniu
robił silniki do tychże statków, produkował też pociągi. Lublin z kolei był
ośrodkiem produkcji lotniczej. Więc to nie pod nawoływaniem profesorów Geremka
czy Mazowieckiego zaczęły uginać się władze, ale pod groźbą paraliżu kluczowych
produkcji przez młotkowego Kowalskiego.
Po drugie, ówczesne protesty nie
wynikały z naruszania swobód konstytucyjnych czy ręcznego sterowania władzą
sądowniczą. Przyczyny buntu były znacznie bardziej prozaiczne – w Poznaniu
zaczęło się od dodatkowego podatku, nałożonego na tzw. pracowników akordowych.
W dużym skrócie – im więcej człowiek pracował, tym większy podatek musiał
zapłacić. W Lublinie punktem zapalnym były nierówności płacowe i podwyżki cen
żywności. W Gdańsku – również podwyżki cen.
Po trzecie, nie – aresztowanie
Klementyny Suchanow za obrzucenie jajkami kolumny prezydenckiej nie jest
„metodami stalinowskimi”. Znaj proporcje, mocium panie.
Pochylmy się na chwilę nad
Gdańskiem, bo tu właśnie doszło do wydarzeń, które powinny stać się kanwą
analizy obecnej sytuacji.
Marzec 1968 r. Po wydarzeniach
1956 r. władza poluzowała nieco śruby ruchom robotniczym, więc fabryki pracują
jak dawniej. Za to przykręciła śrubki inteligencji – bardziej restrykcyjna
cenzura, nasilający się antysemityzm, przejawiający się między innymi usuwaniem
profesorów pochodzenia żydowskiego ze szkół. W końcu Dejmek wystawia w
Warszawie swoje słynne „Dziady” i machina rusza. Środowiska studenckie z
Warszawy, Gdańska, Poznania i jeszcze kilku innych miast krwawo ścierają się z
milicją i ZOMO.
Jak reagują na to robotnicy z
Gdańska?
Przyłączają się do pałowania
studentów. Bo robotnikom jest dobrze – władza spełniła postulaty, jest co jeść,
zarobki są dobre i jeszcze deputaty wpadają. Więc czego ci studenci drą ryje?
Mijają dwa lata. O studenckich
strajkach już mało kto pamięta. Za to władza stoi pod murem. Jak mówi stare
powiedzenie, z pustego i Salomon nie naleje. 14 lat wcześniej udało się
uspokoić strajki, ale koszt zamknięcia robotnikom ust był ogromny. Trzeba
podnieść ceny żywności. 13 grudnia 1970 ogłaszają podwyżki cen, a 14 grudnia
Stocznia Gdańska staje. Strajkujący robotnicy szukają wsparcia w środowisku
akademickim, ale prorektor Uniwersytetu Gdańskiego odcina się od rozmów,
dochodzi do przepychanek, a studenci są obrażeni na robotników za pomaganie w
pałowaniu ich dwa lata wcześniej. Gdańskie strajki rozlewają się trochę po
Polsce – dołącza się Gdynia, Szczecin, na pół dnia nawet Warszawa czy Wrocław,
ale to i tak ostatni dzień protestów, więc wieczorem wszyscy rozchodzą się do
domów.
O co walczy Gdańsk w 1970 r.? O
wzrost płacy minimalnej, o zredukowanie różnic płacowych między tzw.
niebieskimi i białymi kołnierzykami, o zasiłek chorobowy. Nie ma tam żadnych
postulatów dotyczących cenzury, antysemityzmu czy innych, które bolą
inteligencję.
Z tego bardzo okrojonego obrazka
można wyciągnąć kilka wniosków:
1. Interesy
inteligencji i sił robotniczych nigdy nie szły w parze.
2. Jak
przyszło co do czego, te grupy nie umiały się solidaryzować.
3. Kołem
zamachowym najważniejszych protestów nigdy nie była sytuacja polityczna,
dyplomatyczna czy prawna. Tylko gospodarcza – bo od tego zależało, czy naród
będzie miał co do garnka włożyć.
4. Owocem
Poznania ’56 i Gdańska ’70 (a więc strajków robotniczych) są reformy
gospodarcze. Owocem Marca ’68 jest „zmiana świadomości młodej inteligencji
polskiej”.
Patrząc na ogół ruchów
opozycyjnych w latach 1946-1989 można wysnuć uzasadnioną tezę, że wkład
inteligencji w obalenie komunizmu był porównywalny do wkładu muchy siedzącej na
końskiej dupie w oranie zagonu. 10 lat zabrało opozycyjnej inteligencji
przyłączenie się do ruchów robotniczych i podpięcie swoich postulatów o
przestrzeganiu swobód konstytucyjnych, uwolnieniu więźniów politycznych i
powszechnym dostępie do informacji do postulatów robotników o wolnych sobotach
i podwyżkach pensji. Gdyby nie Wałęsa, Walentynowicz i Krzywonos, Geremek,
Mazowiecki i Kaczyńscy pewnie nadal siedzieliby w czyimś mieszkanku i przy
herbacie debatowali o Klubie Krzywego Koła.
Za chwilę minie 30 lat od czasu,
kiedy PZPR skapitulował i poszedł na współpracę z „Solidarnością”. U władzy
siedzą ludzie, którzy upadkiem komunizmu łacno wycierają sobie gęby, jednocześnie
dając przywileje ówczesnym prokuratorom, a bohaterów tamtych czasów – czy to
robotnika Wałęsę, czy inteligenta Geremka – odżegnują od czci i wiary. Majdrują
przy prawach wyborczych, nacjonalizują przedsiębiorstwa, zmieniają historię i
cenzurują media – a jednak mają rekordowo wysokie poparcie. Warszawska
inteligencja na przemian nie dowierza sondażom i rwie sobie włosy z głowy, jak
to możliwe, że „Polacy są tak głupi”.
Otóż nie, inteligencjo. To nie
Polacy są głupi, tylko ty. Nie wysnułaś żadnych wniosków, nie nauczyłaś się
niczego.
Twoim największym grzechem,
polska inteligencjo, jest arogancja. Nie czujesz potrzeby wczuwania się w
sytuację człowieka z innej, stojącej w twoich oczach niżej, kasty społecznej.
Ty nie mieszkasz na Podkarpaciu, nie śmierdzisz cebulą i nie słuchasz disco
polo. Ty mieszkasz w wielkim mieście, pijesz kawę fair trade i chodzisz do
teatru. Wolne chwile spędzasz z książką, bo telewizja nie ma ci nic do
zaoferowania. To nie jest kwestia pogardy, absolutnie nie o to chodzi. Po prostu
jesteś z innego świata i zdajesz się nie dostrzegać potrzeb ludzi w innej
sytuacji życiowej. Dla ciebie, inteligencie stojący ze świeczką pod pałacem
prezydenckim, dobrem najwyższej potrzeby jest wolność mediów i niezawisłość
sądów. Dla człowieka uprawiającego na Lubelszczyźnie ziemię po ojcu i dziadku,
dobrem najwyższej potrzeby jest swoboda upraw, którą zabrała mu Unia
Europejska. Ciebie boli, że minister Szyszko pozwala strzelać do żubrów.
Hodowcę świń pod Białowieżą cieszy, że minister Jurgiel znalazł mu klienta na
wieprzowinę zarażoną ASF.
Zanim więc zaczniesz płakać nad
tym, co nowa władza zabrała lub próbuje zabrać tobie, zastanów się, co dała
innym. A dała wiele – mówię to z niechęcią, ale tak jest. Rodzinom
wielodzietnym dała realne pieniądze, wypłacane co miesiąc jak w zegarku. Stolarniom
dała doskonałej jakości drewno do produkcji drogich mebli. Ba, nawet ludziom,
których ciągnie romantyczny mit wojny, ale którzy z różnych przyczyn nie
dostali się do wojska, dała namiastkę w postaci WOT.
Tymczasem ty krzyczysz o
abstraktach, które tym ludziom niewiele mówią. Konstytucja? Ot, dokument, który
w najlepszym przypadku czytali ostatnio na WOS w szkole. Zawłaszczanie
Trybunału Konstytucyjnego i PKW? Zastanów się głęboko – jaki REALNY wpływ mają
takie posunięcia władzy na codzienne życie?
Czy dostrzegasz już,
inteligencjo, co się stało i co nadal się dzieje?
PRL upadł nie dlatego, że ludziom
brakowało wolności mediów i zgromadzeń. Upadł, bo ludziom brakowało chleba.
W 2017 r. Polska jest w zupełnie
innej sytuacji gospodarczej i finansowej, zupełnie inaczej też przedstawiają
się nasze zobowiązania wobec innych państw (czytaj: nie trzeba odbudowywać
połowy kraju, nikt już nie wywozi całymi wagonami owoców naszej produkcji do
ZSRR, a w 2009 r. udało się wreszcie spłacić do końca długi po Gierku). Dlatego
też, o ile PiS nie narozrabia na tyle, że zostaną nałożone na nas sankcje
ekonomiczne, doprowadzenie do sytuacji, w której ludziom zacznie brakować
chleba, potrwa znacznie dłużej niż w dobie PRL.
Od ostatniego uścisku dłoni w
Jałcie do Joanny Szczepkowskiej, ogłaszającej koniec komunizmu, upłynęły 44
lata.
Prawo i Sprawiedliwość rządzi od
dwóch.
Więc, wielkomiejska inteligencjo,
masz dwie drogi:
a) Zaczniesz
niemal pozytywistyczną pracę u podstaw, aby zrozumieć współczesne społeczeństwo
w pełnym jego przekroju, a kiedy już zrozumiesz – możesz szukać narzędzi do
zmiany.
b) Będziesz
nadal nosić świeczki pod pałacem i wygłaszać okrągłe zdania, krzycząc o
stalinowskich metodach ilekroć policja założy komuś kajdanki za rzucanie jajkami w prezydenta, z rezultatami identycznymi z dotychczasowymi.
Możesz też
czekać, aż PiS wypstryka się z pieniędzy na spełnianie obietnic wyborczych i na
nowego Wałęsę, który zostanie twarzą głodnych robotników.
Ale na to bym
przesadnie nie liczyła, bo zajmie to wiele lat, a i robotników już nie mamy
zbyt wielu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz