poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Tu powinno być coś o tym, że pieniądza nie da się zjeść.

Nie tak dawno temu, niekoniecznie za siedmioma górami, w wielkim lesie żyły sobie zwierzęta. Każde zwierzątko było różne i - jak to w prawidłowo funkcjonującym ekosystemie bywa - każde z nich spełniało inną rolę w tym dzikim królestwie. Jednym ze zwierzątek była sowa. Sowa była bardzo mądra i każdemu służyła radą, przez lata doczekała się więc stanowiska konsultanta. 
Pewnego dnia sielską ciszę puszczy przerwał huk wystrzałów. Zajączek, który dotychczas spokojnie skubał trawę na polanie nagle stanął oko w oko ze sforą psów gończych. Natychmiast rzucił się do ucieczki. Uciekał długo, ale psy cały czas deptały mu po piętach. Nagle zajączek zobaczył sowę-konsultanta. 
- Sowo! Sowo! - zawołał rozpaczliwie. - Gonią mnie psy, błagam cię, pomóż mi! Co robić?! Gdzie uciekać?!
Sowa-konsultant pomyślała chwilę, wreszcie rzecze: 
- Żeby uniknąć psów, powinieneś zmienić się w drzewo. 
- W drzewo? Ale jak to?! Jak zając może zmienić się w drzewo?!
Sowa-konsultant wzruszyła ramionami. 
- Ja tu nie jestem od wdrażania. 

Dzisiaj w nocy miałam bardzo ciekawy sen. Śniło mi się, że wybuchła wojna. A konkretnie - wojna właśnie się kończyła, cały świat był w ruinie, panował głód i chaos. 
Obudziłam się z wizją wojny i uznałam, że mój sen wcale nie jest taki znów nierealny, biorąc pod uwagę obecne napięcia w Azji. Moja wyobraźnia ma w zwyczaju bardzo się rozpędzać i nie dawać mi spokoju, więc zanim dopiłam poranną kawę, w mojej głowie powstał już cały scenariusz. 
Albert Einstein powiedział kiedyś, że nie wie, jaka broń będzie wykorzystana w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta wojna będzie na kamienie i maczugi. Dzisiaj przyznałam mu rację, choć przypuszczam, że moja interpretacja była inna, niż zakładał Wielki Albert. Sądzę, że chodziło mu o to, że w trzeciej wojnie światowej zostanie wykorzystana broń o takiej sile rażenia, że zmiecie z powierzchni ziemi naszą cywilizację. Jak dla mnie, kiedy już skończymy naciskać te wszystkie czerwone guziki, okaże się, że brak nam umiejętności do tego, żeby korzystać z broni bardziej zaawansowanej niż pałki i kamyki. Nie będziemy umieli nawet wystrugać sobie czegoś tak wyrafinowanego jak dzida. 

Nie macie czasem wrażenia, że świat zwariował? Doszliśmy obecnie do etapu, w którym największe poważanie ma nie ten, który trzyma w ręku realne, przydatne umiejętności, ale ten, który potrafi doradzać i zarządzać. Od dawna już miarą szacunku jest pieniądz, więc największą estymą cieszą się prezesi, dyrektorzy, doradcy etc. W obliczu mojej wyimaginowanej (póki co) wojny, zaczęłam szacować fizyczną wartość takich ludzi, w oparciu o własne doświadczenia z nimi. Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie dyrektora marketingu dużego banku, który w obliczu zapchanego kibla podwinie rękawy, weźmie odpowiednie narzędzia i zrobi z tym porządek? Chyba jednak prędzej weźmie do ręki telefon i zadzwoni do hydraulika. Nie bardzo też widzę doradcę finansowego parającego się ciesiołką. Ogrodnictwo jest teraz bardzo modne, dlatego - uwaga - pan dyrektor zatrudnia człowieka, który założy ogród za niego. 

Rozglądam się wokół siebie i twardnieje we mnie przekonanie, że coraz więcej ludzi staje się specjalistami od byle czego. Powstaje coraz więcej niepotrzebnych zawodów, w których realizują się ludzie o  kompletnie nieprzydatnych umiejętnościach - dzisiaj na przykład usłyszałam określenie "reżyser mody" i najwyraźniej jest to zajęcie na tyle poważane, że zaproszono jego przedstawicielkę do telewizji. Kiedyś czytałam u Clarksona o funduszach hedgingowych, ale dalej nie mam pojęcia co to jest, na czym polega i do czego jest potrzebne. Chętnie pograłabym czasem na giełdzie, ale nie wiem, jak w to się gra, a kiedy próbowałam to zrozumieć, straciłam trzy zwoje mózgowe. 

Nie piszę dzisiaj wszystkiego, co przychodzi mi do głowy w tym temacie. Mam wrażenie, że rodzą się we mnie antyglobalistka i anarchistka, ale jeszcze nie zakorzeniły się w mojej duszy na tyle, żebym mogła skakać zbyt głęboko w ten temat. 

Jedno jest pewne - kiedy człowiek pracuje w korporacji i czasem wkurzy go szef, miło jest wyobrazić sobie, jak w świecie zrujnowanym przez wojnę tenże szef mógłby co najwyżej wywozić gnój na taczkach, bo nic innego by nie potrafił.

2 komentarze:

  1. O nie kochana i tu się mylisz. tenże szef jest mistrzem mistyfikacji, on z buta przekona ogół że wie najlepiej jak i jego podstawowym zadaniem jest kierowanie ogółem, który tenże gnój będzie dla niego ładował i woził. Myśl dalej.

    E :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak sobie myślę, że jednak nie znajdzie się nikt, kto, nie mając w perspektywie pensji, da się takiemu przekonać. :)

    OdpowiedzUsuń