wtorek, 15 października 2013

Już rozumiem, dlaczego pisarze przypisują furii purpurowy kolor

Czy zdarzyła Wam się kiedyś sytuacja, w której kompletnie nie wiedzieliście, jak zareagować? Coś takiego przytrafiło mi się ostatnio w kinie, a sytuacją, z którą nie byłam w stanie sobie poradzić, było chamstwo. 
Oto, co się stało. 
Poszłyśmy z moją przyjaciółką S. do kina na film, na którym cholernie mi zależało - "Grawitację". Był to pierwszy weekend wyświetlania, film zdążył już zebrać świetne recenzje za granicą, więc na sali panował spory tłum. Koło nas usiadła parka. Światła zgasły, reklamy dobiegły końca, zaczęła się projekcja. Zaczęły się też przygody na fotelach obok. Siłą rzeczy byłam zmuszona wysłuchiwać dość głośnego obcałowywania, ale spoko - są na randce, kochają się, czemu nie. Później zaczęły się rozmowy, bynajmniej nie szeptane. Zwróciłam im grzecznie uwagę, ale nic z tego nie wynikło. Ponowna prośba o ciszę - też bez odpowiedzi. 
Później zaczął dzwonić telefon. 
Dziewczyna najpierw odebrała SMS, łudziłam się przez chwilę, że może po prostu zapomniała wyłączyć dźwięk i szybko naprawi swój błąd. 
Kilka minut później usłyszałam "Nokia tune". Poprosiłam o wyłączenie telefonu. 
Zgadnijcie, co się stało chwilę później?
Dostała SMS! 
Pięć minut później - znów "Nokia tune". 
Lekko puściły mi nerwy. 
- Serio?! - zapytałam, patrząc na nią z niedowierzaniem. 
- Wyłącz ten cholerny telefon! - warknęła obok mnie S. 
- No chyba chciała pani film oglądać, nie? - odburnkęło dziewczę. 
- Próbujemy, ale nam nie dajesz! 
- No, to macie pecha - wzruszyła ramionami młodociana sucz i wgapiła się z powrotem w wyświetlacz telefonu. 
Jak zareagować w takiej sytuacji? Wątpię, żeby obsługa była w stanie coś zdziałać, chamstwo tej kretynki było tak bezczelne, że zabrakło mi języka w gębie. Twórcom filmu należy się Pokojowy Nobel, bo gdyby tak skutecznie nie przytwierdzili mnie tym arcydziełem, jakim jest "Grawitacja", do fotela, prawdopodobnie schowałabym do kieszeni kulturę osobistą i pacyfizm i zwyczajnie wyciągnęła tę picz za włosy z sali (o powodzenie takiej operacji nie miałam powodu się martwić - ona była mniejsza ode mnie, a ja byłam na skraju furii). 

Co się stało z ludźmi?! Jeszcze parę lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Nie mówię tu o samej komórce dzwoniącej w kinie - do tego dziadostwa musiałam się już niestety przyzwyczaić. Zwykle zresztą jeśli komuś w sali zadzwoni telefon, dźwięk jest szybko pacyfikowany przez właściciela, dawno już nie musiałam nikomu o tym przypominać. Ale tu objawiło się nie tylko chamstwo oborniane w najczystszej postaci, ale też kompletna bezrefleksyjność i - co najgorsze - całkowity mamtowdupizm w stosunku do bliźniego. W takich warunkach nie dziwię się rosnącej liczbie filmików na YouTube, pokazujących człowieka przeprowadzającego staruszkę przez jezdnię, opatrzonych tytułem "Wiara w ludzkość przywrócona". Skoro w naszej rzeczywistości wszechobecne jest kurewstwo, nie ma co się dziwić, że w tak normalnych i wynikających z elementarnej kultury osobistej gestach dopatrujemy się znaków, że może jeszcze z nami nie jest tak źle. 
Hej, gościu nagrywający chłopaka niosącego zakupy staruszka na ulicy - odłóż tę cholerną kamerę, Pulitzera za to nie dostaniesz. Ale kiedy już przestaniesz gapić się na świat przez soczewkę obiektywu, twoim oczom może ukazać się nieprawdopodobne zjawisko - drugi człowiek. Kto wie, może to nawet ten sam człowiek, którego przed chwilą potrąciłeś, bo właził ci w kadr?

Chwilowo nienawidzę ludzi i chyba z tej okazji obejrzę sobie dzisiaj "God bless America" - taki niezbyt ciężki filmik, którego bohaterem jest facet ze świeżo zdiagnozowanym nieuleczalnym nowotworem. Gość popada w marazm, spędza dnie przed telewizorem, gapiąc się na to, co mu tam serwują i pewnego dnia widzi coś, co wyciąga go ze stagnacji - reality show, w którym nastolatka rzuca w swoją koleżankę zużytym tamponem. Ta scena daje Frankowi (bo tak ma na imię nasz bohater) motywację i cel w życiu - zamierza zabić każdego debila, każdego chama i popaprańca, jakiego wydała Ameryka. 
Sama nie mogę zrobić czegoś takiego, bo jest to sprzeczne z moimi wartościami, a poza tym nie mam dostępu do broni, mam więc nadzieję, że obejrzenie filmu przyniesie mi choć szczątkową ulgę.

Nie chcąc kończyć w niewierze w ludzi, dodam więc, że w ten weekend spotkały mnie trzy fantastyczne rzeczy: wróciłam do szkoły i spotkałam znów miłe i znajome twarze, przeczytałam najnowszą powieść Stephena Kinga, która jest kontynuacją "Lśnienia" i jest prawie równie dobra, a na koniec - obejrzałam (zgadnijcie co!) "Grawitację". 
Koniecznie obejrzyjcie ten film. To absolutne arcydzieło, kino, jakiego dawno nie widzieliście - i jeszcze więcej. Dużo wody upłynie, zanim znów zobaczymy coś tak genialnego. 
Zatem - DO KINA! 
A kto nie pójdzie, ten niech parchami obrośnie, wyłysieje, albo w inny sposób stanie się charakterystyczny z wyglądu, żebym z daleka widziała, z kim się nie zadawać. 

1 komentarz:

  1. Oj Karolina podzielam twoje zażenowanie .Będąc na twoim miejscu czułbym to samo.Uznanie za trafne odczucia z tego zdarzenia

    OdpowiedzUsuń