poniedziałek, 10 czerwca 2013

Bzzzz....ik

Dopiero wczoraj wieczorem zorientowałam się, że na blogu brakuje zeszłotygodniowego wpisu. Zapomniałam na śmierć, tak pochłonęły mnie praca i nauka. Zresztą pisania ostatnio mam tyle, że jeden tekst mniej czy więcej po prostu przeszedł niezauważony. 
 
Uznałam, że trzeba się trochę podwarsztatować, więc poprosiłam jedną z moich wykładowczyń o wsparcie. Obecnie ćwiczę pisanie do wielu odbiorców, więc piszę trzy-cztery razy to samo, tylko innym językiem, czasem inaczej dobierając fakty. Nudne to jak flaki z olejem, a przy okazji odkryłam, ze nigdy nie powinnam mieć dzieci. 
 
Oczywiście, poza pisaniem, mam jeszcze inne obowiązki. Takie jak nauka. Jest czerwiec, sesja za pasem. Wiem, że wykształcenie nie piwo, nie musi być pełne, ale skoro już po tylu latach przedsięwzięłam (rany, jak ja lubię to słowo) kroki ku wyższej edukacji, trzeba być konsekwentnym. Zwłaszcza, kiedy nauka sprawia taką frajdę. 
 
Wszystko byłoby super, gdyby nie maleńkie "ale" - mój mózg dostał ADHD. Mam poziom koncentracji czterolatka, czytanie mnie nudzi, a kiedy już uda mi się przysiąść i skupić - zaczynają się MELODIE. 
 
Nie wiem, która klepka mi się poluzowała, ale wypływają spod niej dźwięki. Gdyby jeszcze te dźwięki były ładne, nie byłoby problemu. Niestety takie nie są. 
W zeszłym tygodniu, przy nauce filozofii, towarzyszyła mi pioseneczka "Rubber duckie" Erniego z Ulicy Sezamkowej. 
Dzisiaj, kiedy próbowałam zasiąść do wiedzy o kulturze, w mojej głowie rozległo się "... biiiiilet miesięęęęęcznyyyy na okazicieeeelaaaa....". 
 
No w mordę! 
 
Jest na świecie tyle pięknych pieśni, tyle cudnych melodii. Dlaczego w mojej głowie nie słychać Kasi Nosowskiej (o! o niej też muszę, ale to zaraz!), tylko cholerną Ulicę Sezamkową?! Czemu "Bilet miesięczny", a nie cokolwiek mądrzejszego, niech to będzie i "Ave Maria"?! 
 
Błagam, niech ja nie będę osamotniona w tych mękach fonicznych. Niech to nie będzie objaw obłędu. Z drugiej strony... Stephen King pisał kiedyś, że ostatnim dźwiękiem, jaki słyszy szaleniec, zanim chwyci siekierę, jest brzęczenie komara. Ja już chyba wolę gumową kaczuszkę od komarów, bo tych mam nadmiar. Są wszędzie i zawsze. Kiedy ostatnio miałam okazję popracować w ogrodzie, spełniłam jednocześnie trzy dobre uczynki - wykopałam dwa suche drzewka, oddałam krew i dokarmiłam zwierzątka. Szkoda, że z krwi nikt nie skorzysta, a zwierzątka najchętniej bym ubiła.
Drogie komary - co z was za zwierzęta? Nie spełniacie w przyrodzie żadnej istotnej funkcji, nie jesteście w żaden sposób pożyteczne, więc won z mojego ekosystemu! 

Ech, no nie składają mi się dzisiaj słowa. W głowie dalej "Bilet miesięczny". Wszystko jest do bani. Wszystko, poza Kasią Nosowską, którą miałam ostatnio zaszczyt poznać nieco bliżej i która jest dokładnie tak fantastyczną postacią, jak sobie wyobrażałam. Rozsiewa wokół siebie ciepło i spokój wewnętrzny. Człowiek w jej obecności czuje się przytulony. Chciałabym mieć wokół siebie więcej takich ludzi. Ja też taka będę, jak dorosnę. 
O!


PS. Na do widzenia jeszcze mała anegdotka. Udało mi się ostatnio pięknie przejęzyczyć. Powiedziałam: "Wiesz, to taka tajemnica poliszynszyla". Ładne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz