poniedziałek, 24 czerwca 2013

W życiu jak w autobusie - nie trzeba wiedzieć, jak działa silnik, wystarczy łapać się rury na zakrętach

Na początek informacja dla wszystkich, którzy nie mają okien i Facebooka - przyszło lato! Pierwsze upały już spaliły mi ramiona i dekolt - ten ostatni zrobił się łaciaty. Nie wiem, jak go teraz doopalać, żeby nie było wstyd pojawić się na mieście z odkrytą piersią.
 
W dalszej kolejności aktualności z życia prywatnego - sesja w toku. Póki co idzie mi dobrze - 5 x 5,0. Przede mną kolejne pięć zaliczeń. Trzymajcie kciuki, żebym się teraz nie wyłożyła - jeśli uda mi się utrzymać poziom, jest szansa na stypendium, a wtedy może wreszcie będzie mnie stać na waciki.
 
Hm... Napisałam "stać mnie na waciki" i zastanowiłam się, czy to określenie będzie zrozumiałe. Rzecz jasna, nawiązuję do cytatu z "Kilera", który jest ponoć filmem kultowym. Ponoć, bo określenie "kultowy" jest od pewnego czasu tak popularne, że pewnie nawet w swojej lodówce znalazłabym coś kultowego.
"KULTOWY FILM TWÓRCY »GWIEZDNYCH WOJEN«!"
"NAJNOWSZA PŁYTA KULTOWEGO ZESPOŁU!"
 
Itp., itd...

Słuchając tych chwytów marketingowych odnoszę wrażenie, że coś mnie omija. Jak to - kultowego zespołu? Jest taki zespół KULT, który znam i do niedawna lubiłam, ale jeśli chodzi o inne kultowe zespoły, zatrzymałam się na Nirvanie. Kultowy film? Jaki to jest "kultowy film"?
Zerknęłam do słownika, oto, co znalazłam:


1. «związany z kultem religijnym»
2. «symbolizujący doświadczenia, wartości i postawy jakiejś społeczności lub jakiegoś pokolenia»
3. «popularny w jakiejś grupie społecznej»
 
Ok, sprawa się wyjaśniła. Moja polszczyzna okazała się nieaktualna, nie wiedziałam, że jest opcja nr 3 jest już poprawnym użyciem.
 
No dobrze, ale jakie są kryteria tej kultowości? Ile osób powinno słuchać jakiegoś zespołu, aby można było określić go tak określić? Sto tysięcy? Milion? Rebecca Black miała swego czasu kilkaset milionów wyświetleń na YouTube - czy jest kultowa? A zespół Weekend?
 
Swoją drogą, bardzo ciekawy jest ten zabieg zachęcania ludzi do kupienia rozmaitych produktów argumentem, jak wiele osób już z niego korzysta.
"Miliony Polaków korzystają z naszych usług!"
Przypomina mi się od razu stare hasło "Jedzmy gówno! Miliony much nie mogą się mylić!"
 
Oczywiście, doświadczenie zawodowe podpowiada mi, że chodzi tu o uruchomienie pewnych mechanizmów w psychice potencjalnego klienta. Wiem, że argument ad populum służy pobudzeniu potrzeby poczucia przynależności. Z drugiej strony, podobno pokolenie Y to indywidualiści i szczury, które muszą w tym wyścigu być wyżej! dalej! więcej! od reszty. Ostatnio mam duże dylematy związane właśnie z przynależnością do tego pokolenia i jego potrzeb, więc może te argumenty do mnie nie trafiają, bo nie mieszczę się w targecie? Jakoś nie przekonuje mnie milion Polaków używających jakiegoś proszku do prania, bardziej przekonuje mnie brak plam na ubraniu wypranym w tym, który aktualnie stoi obok pralki. Fakt, że trampki Converse są najpopularniejsze na świecie, nie przekona mnie do ściągnięcia z nóg moich ulubionych tenisówek marki nieznanej. Czy to znaczy, że nie przynależę do pokolenia Y? Jakoś mi to nie przeszkadza, czy to z kolei znaczy, że nie odczuwam potrzeby przynależności? Czy brak takiej potrzeby czyni ze mnie socjopatkę? Psychopatkę? Mój Boże, co ze mnie za człowiek?!
 
Jakby w odpowiedzi na moje rozterki, Pink zaśpiewała mi właśnie do ucha "I'm so glad that I'll never fit in, that will never be me".
Jestem z Tobą, Pink. Poodstawajmy razem.
 
PS. Tak się kończy nieogarnianie rzeczywistości - zaczęłam pisać, mając w głowie konkretny temat, który gdzieś mi uciekł. Nie pamiętam, o czym miałam się dziś produkować. Jak sobie przypomnę, dopiszę jeszcze jedno PS.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz