wtorek, 24 kwietnia 2012

Ojczysto! Oj, czysto!

Ciekawostka z Wikipedii - według UNESCO ponad połowa z 6000 języków świata jest zagrożona zanikiem w ciągu 2-3 pokoleń. Od 1950 roku zaniknęło ok. 250 języków.
 
Dziś, kiedy słuchałam ludzi rozmawiających w mojej obecności, odniosłam wrażenie, że język polski jest na liście zagrożonych wymarciem. I o ile nie dziwi mnie ubogie słownictwo dzieciaków z gimnazjum (nie mam, niestety, szczególnie dobrej opinii o poziomie szkolnictwa po reformie), tak coraz częściej zauważam zanik języka u ludzi wykształconych, reprezentujących pewien status i - jak mogłoby się wydawać - inteligentnych.
 
Studiowałam przez chwilę polonistykę i chociaż nie zdarzyło mi się dokończyć studiów, coś tam mi w łepetynie zostało i pamiętam jeszcze coś takiego, jak kryteria poprawności językowej, które - jak sama nazwa wskazuje - mają za zadanie ocenić, czy to, co mówimy (i piszemy) jest prawidłowe i może być używane. Istnieje kryterium wystarczalności, które pozwala na użycie nowego słowa z braku lepszego odpowiednika w języku już istniejącym. Bardzo sensowne kryterium, logiczne, a jeśli ma się tak pięknie neologiczną głowę jak na przykład Katarzyna Nosowska - pozwala tworzyć nowe twory językowe, które są zrozumiałe i poprawne. Jednocześnie to kryterium bardzo potrzebne - dzięki niemu mamy w polszczyźnie takie słowa jak "komputer", "sponsor" czy "biznes".
 
No właśnie. Biznes.
Nic tak nie gwałci poprawności językowej jak środowisko biznesowe.
 
Przyjęło się stosowanie rozmaitych naleciałości, głównie z języka angielskiego. Wszędzie teraz jesteśmy (pozwólcie, że zachowam pisownię fonetyczną) "czardżowani", a kiedy nie uda nam się rozwiązać jakiegoś "kejsu", nasz przełożony daje nam "fidbek". Jasne, do pewnego stopnia jest to zrozumiałe. Jest to slang, język przynależny pewnej lokalnej społeczności, jaką jest miejsce pracy. Ale na litość boską, jest granica pomiędzy slangiem biznesowym a zwykłym językowym wieśniactwem! Wszystkie nazwy miesięcy w języku polskim są proste i powszechnie używane, więc po co używać zwrotów angielskich, jeszcze nieszczęśliwie spolszczanych? Gdzie w kalendarzu znajdę "ostatni tydzień septembra"? ZA-DA-NIE - proste, trzysylabowe słowo, nie ma w nim nawet pułapki logopedycznej w postaci głoski R czy szeleszczących SZ i CZ, więc czemu nazywać to "czelendżem"? Bardzo chętnie dostarczę dane, ale nie będę nic "deliwerować". A co jeszcze ważniejsze - kiedy się cieszę, to się cieszę. A nie "endżojuję".
 
Co to są w ogóle za pomysły? Co sprawia, że ludzie decydują się mówić w ten sposób? Gdzie się podziała jakakolwiek kultura języka, co z innymi kryteriami poprawności językowej, takimi jak kryterium estetyczne czy narodowe? I wreszcie - jak ci ludzie w ogóle pozdawali maturę?!

Temu, kto odpowie mi na te pytania, obiecuję dużo lajków na fejsie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz