czwartek, 19 kwietnia 2012

Opowieści z Szufladowa cz. 1

[Niestety, w ostatnich dniach zabrakło mi sił i czasu na produkowanie bloga. Na szczęście mam trochę tekstów napisanych poniekąd do szuflady, więc od czasu do czasu będę uzupełniać bieżące wpisy czymś z mojego archiwum.
Dzisiaj zatem nieco z przeszłości.]

Pracowity weekend. Bardzo pracowity. Potrzeba naprawdę ogromnej wytrwałości i hartu ducha, żeby tak spać do 13. A jeszcze więcej silnej woli, by po takim spaniu zrobić jeszcze coś konstruktywnego. Ale udało się. Wysprzątałam mieszkanie i przedsięwzięłam (ostatnio moje ulubione słowo) kroki, żeby zapobiec tworzeniu się dalszego chaosu. Moja największa słabość - zmywanie naczyń. Kiedy zaglądam do kuchni po jakimś większym żarciu - zaczynam składać modły do wszelkich znanych mi bóstw o metr kwadratowy powierzchni mieszkaniowej, gdzie zmieściłaby się zmywarka. Tak, ze wszystkich wynalazków ostatniego stulecia zmywarka zajmuje w moim sercu bardzo szczególne miejsce. W kategorii AGD jedynym kandydatem godnym rywalizacji ze zmywarką jest suszarka bębnowa, dzięki której nie tylko pranie schnie w półtorej godziny, ale też nie trzeba potem prasować.
 
Stanowczo nie doceniamy pewnych wynalazków. Istnieje tyle wspaniałych rzeczy stworzonych po to, by oszczędzać nasz czas, że aż czasem żal, że nie mamy czasu się nad nimi zastanowić. Ot - paradoks XXI wieku. Jak to możliwe, że kiedyś, kiedy pranie zajmowało pół dnia, nie istniały zmywarki, nie było telefonów komórkowych, pilotów do garażu ludzie mieli więcej czasu dla siebie niż dzisiaj, kiedy wszystko odbywa się w ułamkach sekund za sprawą naciśnięcia guzika? A naszej uwagi jest coraz mniej i mniej...
 
Pamiętacie, jak w telewizji były tylko trzy kanały: Program Pierwszy, Program Drugi i Wyłączony Telewizor? Można było obejrzeć Teatr Telewizji na Jedynce, Panoramę na Dwójce albo nie oglądać wcale. Koniec. A teraz mamy 700 kanałów. Jak w tej reklamie, wszystko walczy o naszą uwagę. Zapominamy przy tym, że nasz mózg ma mimo wszystko ograniczoną pojemność. Postrzegam naszą uwagę jako tort. Kiedy całą swoją uwagę poświęcamy jednej sprawie czy osobie - jest jej dużo, zapamiętujemy wszystko, skupiamy się na sprawie. Im więcej rzeczy zaprząta naszą uwagę, tym mniejsze są kawałki tego tortu. Wreszcie dochodzi do tego, że wszystko dookoła dostaje po tak symbolicznym kawałku tortu, że wstyd się potem nawet oblizać. I tak się przyzwyczailiśmy do krojenia tortu za pomocą tarki do sera, że kiedy już ktoś poświęci nam więcej swojej uwagi - niech to będzie chociażby odrzucenie rozmowy telefonicznej w czasie spotkania - zaczynamy czuć się nieswojo. Jak nieswojo? Ostatnio zostałam zmierzona bardzo podejrzliwym spojrzeniem, kiedy w czasie rozmowy z koleżanką właśnie to zrobiłam - odrzuciłam rozmowę i wyciszyłam telefon. Pomyślałam, że chyba coś przegapiłam i nagle obudziłam się w świecie, gdzie wykazując podstawy dobrego wychowania w zamian dostajesz dziwne spojrzenia otoczenia. Co w tym dziwnego, że jak rozmawiam z Tobą, to rozmawiam z Tobą i nie po to umawiam się z Tobą na kawę, żeby połowę czasu spędzonego z Tobą spędzić de facto z kimś innym za pomocą GSM? Od czego, do cholery mamy pocztę głosową? Nie wspominając już o moim absolutnie "ulubionym" wynalazku - rozmów oczekujących. Rozmawiamy z kimś w najlepsze i nagle słyszymy piknięcie - ktoś próbuje się do nas dodzwonić i czeka na drugiej linii, aż skończymy. I nagle stajemy się jurorem w konkursie na ulubieńca publiczności.
Na czym polega konkurs na ulubieńca publiczności?
Wyobraźmy sobie taką scenę:
Rozmawiamy ze swoją przyjaciółką, w pewnym momencie ona przerywa i mówi: Wiesz co, poczekaj chwilę, ktoś dzwoni na drugiej linii. Więc grzecznie czekamy na linii, podczas gdy ona odbiera drugi telefon. Po chwili wraca do nas ze słowami: Przepraszam, ale muszę kończyć, mam ważną rozmowę. Mówimy, że ok, że zadzwonimy później i odkładamy słuchawkę nie myśląc o tym, że w chwili, kiedy nasza przyjaciółka postanowiła odebrać telefon od kogoś innego – przegraliśmy jej czas nam poświęcony w konkursie na ulubieńca publiczności. I tak się do tego przyzwyczailiśmy, że nie zwracamy już na to uwagi.
 
Brakuje nam chyba jakiegoś zbioru reguł dobrego wychowania uwzględniającego obecność telefonii komórkowej w naszym życiu. Nie mówię już o odbieraniu telefonów w miejscach takich jak kino czy teatr - to już jest przekroczenie granicy między brakiem kultury osobistej i zwykłym buractwem. Komu zdarzyło się kiedyś być na imprezie, gdzie wszyscy siedzący przy stole nagle wyciągają telefony komórkowe i zaczynają stukać SMSy? Albo być świadkiem piętnastominutowej rozmowy, którą słyszymy tylko z jednej strony, kiedy koleżanka podczas pogawędki przy kawie postanawia odebrać telefon i zamiast zamknąć rozmowę w trzech zdaniach zaczyna nadawać do słuchawki? Ot - kolejny przykład konkursu na ulubieńca publiczności.
Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jakie to kłopotliwe, dopóki sami nie zostaną postawieni w takiej sytuacji.
 
Znów odzywa się we mnie stetryczały melancholik, ale tęsknię za czasami, kiedy opcje były dwie: albo byłam w domu i odebrałam telefon, albo nie było mnie w domu i nawet nie miałam świadomości, że ktoś próbuje się do mniedodzwonić. Czasem w ramach nostalgii (i chęci manifestacji własnych części człowieczych) po prostu zostawiam telefon w domu. Oczywiście - potem mam pełen zapis wszystkich, którzy próbowali się do mnie dodzwonić, zostawili mi wiadomości głosowe czy tekstowe. Odczytuję, odsłuchuję, nie oddzwaniam, chyba, że wiem, że sprawa jest gardłowa.
 
Hm... znów dałam się ponieść i zamiast chwalić wynalazki ułatwiające nam życie wieszam psy na tych niewłaściwych. A przecież gdyby nie dobra ostatniego stulecia nie mogłabym nawet tworzyć moich epistoł. Nie mogłabym rozwijać mojej miłości do filmu. I nie mogłabym dokarmiać mojej mentalnej biegunki.
Mentalna biegunka - moje nowe hobby.
No, może nie takie znów nowe.
 
Odkryłam w sobie ogromne pokłady ciekawości świata. Dowiaduję się ciekawostek absolutnie niepotrzebnych mi w życiu codziennym (no, może nieźle służą nawiązaniu rozmowy na imprezie, ale na tym koniec). Na przykład: czy wiedzieliście, że nasza fantastyczna góra śmiecia w Łubnej wznosi się na taką samą wysokość jak najwyższy punkt Bornholmu? Albo że wskutek rozmaitych burz dziejowych przyjęło się, że pechowym dniem jest piątek trzynastego, podczas, gdy tak naprawdę ten pechowy dzień powinien przypadać w niedzielę dwudziestego drugiego? Albo że najpopularniejszy karabinek snajperski Springfield M21 z pełnym osprzętem, celownikiem optycznym i pełnym magazynkiem waży 6,5 kg?
To jest właśnie moja biegunka mentalna. Najlepsze jest to, że dzięki tej sraczce mam +10 do elokwencji i rosnę w cudzych oczach.
 
Fajnie jest być dużym w cudzych oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz