środa, 25 kwietnia 2012

Opowieści z Szufladowa cz. 2

Nienawidzę, kiedy ludzie mówią mi, co mam robić. Są tacy, którzy usiłują kontrolować każdy mój ruch, a mnie to się nie podoba. Kiedy widzę takie próby kontroli, dłonie same zaciskają się w pięści, a anarchistyczny odłamek duszy wyje z wściekłości. Jak można tak decydować o cudzym życiu? Jak daleko pozwolimy wejść z butami w nasze życie? Jak wiele musi się wydarzyć, żebyśmy otworzyli wreszcie oczy?
Wczoraj już nie wytrzymałam. Nie mogłam pozwolić, by wielkie korporacje dyktowały mi, jak mam żyć. Podniosłam bunt.
Tak - zażyłam aspirynę, nie konsultując się z lekarzem lub farmaceutą.

Czy coś mi się stało w związku z tym?
Nie.
Dlaczego?
Bo wiedziałam, że aspirynę się łyka, a nie wpycha w ucho czy odbyt. Wiedziałam też, że powinnam wziąć jedną, góra dwie tabletki, a nie całe opakowanie.
Skąd to wiedziałam?
Zasadniczo... Dobre pytanie. Nie przypominam sobie, żeby w szkole kiedykolwiek odbyła się lekcja o tym, jak się bierze lekarstwa. Nigdy też nie czytałam ulotki dołączonej do pudełka aspiryny. Owszem - jeśli nie jestem pewna, czy syrop na kaszel powinnam łykać przed snem - sięgam po ulotkę. Ale czy naprawdę potrzebujemy komunikatu atakującego nas z prędkością karabinu maszynowego z ekranu telewizora?

Wydawałoby się, że nie. Wydawałoby się, że każdy rozsądnie myślący człowiek, który decyduje się wziąć lek na własną rękę, bez konsultacji lekarskiej, weźmie albo lek, który już zna, albo sięgnie po ulotkę właśnie. Czy naprawdę mamy tak duży odsetek ludzi głupich, że aspiryna może się zmienić w broń masowego rażenia?
I nie, i tak.
 
Oczywiście, wiemy wszyscy, że takie komunikaty, podobnie jak tekst "Ten produkt nie jest zabawką" na torebce foliowej i "Uwaga, gorące!" na kubku ze Starbucksa, są formą zabezpieczenia dla producenta. Zaczęło się - oczywiście - w USA, od pozwów przeciwko koncernom tytoniowym. Potem jakaś babcia kupiła kawę w McDonaldzie, wylała ją na siebie i pozwała restaurację za brak informacji, że kupiła gorący napój. I paradoksalnie - ci ludzie byli inteligentni. Umieli wykorzystać kruczki prawne, żeby się wzbogacić. System prawa cywilnego w Ameryce jest oparty na precedensie de iure, co oznacza, że każde zdarzenie precedensowe ma odbicie w wyrokach wydawanych w przyszłości. W praktyce - jeśli pani oblała się kawą, bo nikt pani nie powiedział, że jest gorąca, i przyznano jej z tego tytułu odszkodowanie, to jeśli ktoś pół wieku później udławi się pudełkiem po pizzy, bo zabrakło ostrzeżenia, że opakowanie nie jest jadalne, sąd wyda wyrok obciążający producenta (u nas takie prawo zasadniczo nie funkcjonuje, ale ponieważ żyjemy w globalnej wiosce i produkty sprzedawane na terenie Polski nierzadko są dostępne we wszystkich częściach świata, producenci wprowadzili standaryzację w ramach profilaktyki, na wypadek, gdyby i u nas zaczęły obowiązywać precedensy de iure). Z tej racji dochodzi do absurdów takich, jak ostrzeżenie "Uwaga, produkt nie służy do spania" na lodówce czy "Produkt dekoracyjny nie nadający się do spożycia" na sadzonce drzewa, ale jeśli zaczniemy być pobłażliwi - gdzie będzie granica? No bo z prawnego punktu widzenia jaka jest różnica między napisem "Uwaga, pudełko, w którym dostarczana jest pizza, nie nadaje się do spożycia" a napisem "Uwaga, produkt łatwopalny" na butelce odświeżacza powietrza? Czy rzeczywiście możemy sobie pozwolić na wyznaczanie tej granicy na podstawie rozsądku i ogólnie przyjętych zachowań?  

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie doszukiwała się drugiego dna i nawiązań do innych dziedzin życia. Dlatego uważam, że takie opisy są ogłupiające (zwalniają z myślenia i wyobraźni), a także zaprzeczające prawom natury. A konkretnie temu najważniejszemu, najbardziej rozpowszechnionemu na świecie prawu, które najwyraźniej nie obowiązuje tylko ludzi i zwierząt przez nich hodowanych - prawu selekcji naturalnej. Zapomnieliśmy przy tym, że to właśnie dobór naturalny i umiejętności adaptacyjne są głównymi motorami rozwoju gatunku. Innymi słowy - na siłę zatrzymaliśmy ewolucję.
A kto powiedział, że nasza ewolucja się zakończyła? Że jesteśmy gatunkiem tak rozwiniętym, że lepsi już nie będziemy? Na moje oko, jedyną grupą, która tak mówi, są spece od BHP.
 
Spece od BHP charakteryzują się tym, że nie pochodzą od małpy. Oni spadli na ziemię razem z deszczem. Upadek musiał być tak bolesny, że teraz stają na rzęsach i dokonują niemożliwego, aby uchronić cała ludzkość przed bólem i śmiercią. Jestem przekonana, że jeśli wczytamy się w przepisy dotyczące bezpieczeństwa i higieny pracy, znajdziemy tam zapis zakazujący śmierci w miejscu pracy.
 
Mam wrażenie, że ktoś tu nie uważał na lekcjach biologii, kiedy pani nauczycielka opowiadała o układzie nerwowym człowieka. Jednym z jego elementów są receptory, które przewodzą informację o zagrożeniu i potencjalnych uszkodzeniach do mózgu, dając mu możliwość reakcji i zapobiegnięcia dalszym uszczerbkom. Ta informacja jest zawarta właśnie w bólu - po to w ogóle go mamy. Co się stanie, kiedy zamiast adaptować się do warunków panujących wokół, decydujemy się eliminować rzeczone warunki? To proste! Zostaniemy zjedzeni! Wyginiemy, tak jak ichtiozaury i ptaki dodo. Ustąpimy miejsca tym, którzy potrafią dostosować się do prawa doboru naturalnego i nie próbują naruszać świętej zasady, według której przetrwają najlepsi. Będziemy chronić najsłabsze jednostki szeregiem ustaw i przepisów, a tymczasem szczury uodpornią się na trutkę. Będziemy łykać tabletki przeciwbólowe, a tymczasem rekiny wyposażą się w rogi mogące przeciąć sieci. Żarówki będą wymieniać tylko wyszkoleni specjaliści w odzieży ochronnej, a wielkie kotowate nauczą się pływać. Będziemy trzymać nasze pudle i yorki w domach i schroniskach, aż wykształcą potężne zębiska i możliwość krzyżowania się z krowami i w końcu nas zjedzą.

Mój postulat w dniu dzisiejszym brzmi: usuńmy te durne nalepki ostrzegawcze i pozwólmy Darwinowi działać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz